Beta: -
Jeśli jesteście dociekliwi, to zauważyliście, że dzisiaj zniknęła zakładka z serią Kalendarz. Po prostu zdałam sobie sprawę, że nie dam rady napisać całej serii, a na zakończenie czekalibyście kolejny rok. Zamiast tego napisałam wam oneshota bazującego na tym, co miało być w serii. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie~
-----
Zwyczajny, styczniowy dzień zaczął się jak każdy inny. Po
omacku próbowałem znaleźć swój telefon, aby uciszyć natrętny budzik. W myślach
powtarzałem wszystkie znane mi przekleństwa, a gdy udało mi się natrafić na
urządzenie, natychmiast je wyciszyłem. Z ulgą opadłem na poduszki, obiecując
sobie, że za moment wstanę. Moment się przedłużył i gdy ponownie otworzyłem
oczy zwróciłem uwagę na ciszę, która jak nie patrząc, była dosyć podejrzana,
gdy mieszkało się w akademiku.
Wciąż niezbyt przytomny usiadłem i sięgnąłem zacząłem przegrzebywać kołdrę w poszukiwaniu telefonu, Gdy go znalazłem, kątem oka zerknąłem na ekran i zamarłem. Zegarek wskazywał 10:13. Moje zajęcia zaczynały się o ósmej. Jak oparzony wyskoczyłem z łóżka i zacząłem przeszukiwać szafki, wygrzebując z nich przypadkowe ciuchy. Gdzieś między wciąganiem na siebie spodni, a ubieraniem skarpetek, wybrałem numer do jednego z moich przyjaciół. Po pięciu sygnałach i włączeniu się automatycznej sekretarki, zakląłem cicho i rozłączyłem się.
Pieprzony YoungJae. Jakby nie mógł raz nie wyciszyć telefonu.
Naciągnąłem na siebie grubą bluzę, wrzuciłem notatniki i piórnik do torby i szybkim krokiem podążyłem do wyjścia. Założyłem płaszcz, zimowe buty, chwyciłem za klucze i po chwili byłem już za drzwiami. Przekręciłem jeden z kluczy, wrzuciłem je do torby i zbiegłem po schodach. Wypadłem na dwór i zadrżałem. Musiało być koło pięciu stopni na mrozie, a ja inteligentnie nie zabrałem czapki. Zerknąłem na zegarek.
10:40
Zakląłem i wybrałem kolejny numer, przyspieszając w stronę jednego z przejść dla pieszych. Po drodze próbowałem się w miarę schludnie zapiąć, gdy dotarł do mnie zaspany głos przyjaciela.
- No, co tam?
- Channie? Na którą ty dzisiaj masz, że jeszcze się lenisz?! – burknąłem, idąc z tłumem i wymijając poszczególnych ludzi. Usłyszałem cichy śmiech chłopaka, a w tle hałas przejeżdżających samochodów.
- Nie poszedłem na poranne wykłady, więc dopiero się spaceruję na uczelnię. A co?
- Zaspałem. I nie śmiej się, ty idioto. – syknąłem do słuchawki, gdy ponownie się roześmiał – Weź mi kup jakąś kawę, nie miałem czasu zjeść. A wiesz, że jak się spóźnię na ćwiczenia z anatomii, to będziesz mógł przyjść na mój pogrzeb.
- Dobra, dobra. Nie bulwersuj się, bo cię będą do szpitala wieźć. Tylko mi kasę oddaj, żebraku! Rusz dupę, a spotkamy się przy uniwerku.
Przewróciłem oczami i rozłączyłem się. Kim Him Chan, student trzeciego roku matematyki, a przy tym mój najlepszy przyjaciel. Wiecznie spóźniony, wiecznie nienauczony, a przy tym mający doskonałe oceny. Czasem zastanawiałem się czy nie przekupuje wykładowców lub nie ma znajomości w dziekanacie, bo nie miałem pojęcia, jakim prawem zdaje z roku na rok będąc na takim kierunku.
Wpadłem na kogoś i skrzywiłem się, burcząc ciche „przepraszam” oraz przyspieszając. Wypadłem zza rogu, z ulgą widząc w oddali uczelnię. Wyminąłem powolnych ludzi i skierowałem się w stronę przejść dla pieszych. Przebiegłem przez jedno, gdy zauważyłem, że zielone światło zaraz zgaśnie. Ponownie niemalże biegłem slalomem między ludźmi. Zostało mi niecałe 9 minut do rozpoczęcia zajęć. Po drugiej stronie ostatniego z przejść zauważyłem Himchana. Pomachał mi kubkiem z kawą i krzyknął coś o tym, żebym się pospieszył. Już miałem wchodzić na pasy, gdy zapaliło się czerwone. Zakląłem głośno, ledwo wyhamowując i zatrzymując się na chodniku. Samochody z lewej ruszyły, gdy kątem oka zauważyłem wysokiego, blondwłosego nastolatka przebiegającego koło mnie i wbiegającego na przejście. Usłyszałem trąbienie pochodzące od jednego z rozpędzonych tirów, a chłopak zatrzymał się jak wryty, w sam raz na drodze samochodu. Walcząc z wizją rozpłaszczonego na ulicy nastolatka, która pojawiła się w mojej głowie, wskoczyłem za nim na pasy i pociągnąłem go w swoją stronę. Tir minął nas o centymetry, a ja odruchowo cofnąłem się na chodnik, wciąż kurczowo zaciskając ręce na kurtce młodszego. Zerknąłem na niego z wyrzutem, starając się uspokoić nerwy.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była jego twarz. W tej chwili wyrażała czyste przerażenie, a ciemne oczy patrzyły pusto w przestrzeń. Nawet przez materiał jego kurtki mogłem poczuć, że się trzęsie. Odetchnąłem głębiej i powoli go puściłem.
- Uważaj, jak chodzisz, dzieciaku. – burknąłem cicho, nerwowo zerkając na ludzi dookoła nas. Większość z nich wydawała się być poruszona zdarzeniem, które miało miejsce przed chwilą. Chłopak poruszył się i rozejrzał się z paniką, jakby upewniając się, że nie został rozpłaszczony na środku jezdni.
- P-przepraszam… - odpowiedział cicho drżącym głosem. Wypuściłem powoli powietrze i posłałem mu rozdrażnione spojrzenie.
- Nie ważne. Rozglądaj się, bo nie będę za tobą chodził, żeby cię wyciągać z pod kół aut. – mruknąłem z irytacją. W tej chwili światło zmieniło się na zielone i powoli ruszyłem z tłumem, starając się jak najszybciej dotrzeć do przyjaciela. Zerknąłem przez ramię – chłopak wciąż wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. Przewróciłem oczami i wyciągnąłem rękę do Himchana, odbierając swój kubek z kawą. Brunet wydawał się lekko zdenerwowany, na co podniosłem brwi i posłałem mu pytające spojrzenie.
- No wiesz. Przed chwilą myślałem, że zostanie z ciebie mokra plama na środku przejścia dla pieszych.
- Ale nie została. Idziesz?
- Idę, idę. Czy ty czasem nie jesteś spóźniony? Nie, żebym był pesymistą czy coś, ale twoja prowadząca na pewno nie uwierzy w to, że zjawiłeś się za późno, bo miałeś marzenie zostać ludzkim naleśnikiem. – Chan wskazał na wyświetlacz swojego telefonu, widocznie rozbawiony tym, że zapomniałem o tym, że się spieszyłem.
11:03
- Cholera! – rzuciłem, zrywając się do biegu – Dzięki, Channie, też cię uwielbiam! – wykrzyczałem kilka metrów dalej, nawet się nie odwracając. Wpadłem przez główne wejście i skierowałem się do jednej z sal, w której powinienem teraz mieć lekcje. Otworzyłem drzwi, modląc się o to, żeby nie zauważono mojego wejścia, jednak za progiem niemalże wpadłem na profesorkę, która wyraźnie miała zamiar wyjść. Na mój widok zmarszczyła brwi, wyraźnie zirytowana spóźnieniem.
- A ty znowu spóźniony? Jeszcze raz, a wyrzucę cię z zajęć! Siadaj! – warknęła, wymijając mnie i wychodząc z sali. Zakląłem w myślach. Gdybym przyszedł pół minuty później pewnie wyminąłbym się z nią. Podszedłem do swojego miejsca i rzuciłem torbę koło krzesła. Rozebrałem się z płaszcza, z ponurą miną usiadłem i pociągnąłem łyk kawy.
Najpierw ten dzieciak, teraz wykładowca. Cholerne życie.
Omiotłem innych studentów znudzonym spojrzeniem i zauważyłem, że nie są wcale przytomniejsi ode mnie. Prychnąłem cicho i uśmiechnąłem się do siebie.
Ale przynajmniej kawa dobra.
***
Zazwyczaj Kim Him Chan miał w poważaniu plotki, jakie krążyły na jego temat. Zazwyczaj. Powoli zmierzając do swojej sali miał ochotę przywalić swojemu najlepszemu przyjacielowi. Nie dość, że wcześniej uznawali ich przyjaźń za nienormalną, to właśnie w oczach całej uczelni stali się parą. Zgromił spojrzeniem jakiegoś pierwszaka, który wskazywał na niego palcem, a ten momentalnie zamilkł.
Ciężkie życie sławnego człowieka.
Z rozmachem otworzył drzwi sali matematycznej i uśmiechnął się promiennie do wykładowcy, który wyglądał na zszokowanego takim wejściem. Gdy zdał sobie sprawę, że to tylko on, pokręcił głową i wskazał mu jego miejsce. Chłopak kulturalnie zamknął za sobą drzwi i zamachał woreczkiem wypełnionym słodyczami.
- Dobry, psorze. Pan wybaczy spóźnienie, kolejka w cukierni była! – część osób na sali zachichotała głośno, a profesor przewrócił oczami. Brunet żwawym krokiem podszedł do biurka, zostawił tam paczuszkę i wyszczerzył się rozbrajająco.
- Siadaj, Kim, i nie czaruj tutaj, bo cię do rozwiązywania całek wezmę.
- Dobrze, już dobrze! Nie docenia pan zwykłej, ludzkiej uprzejmości! – student zamachał obronnie rękami i pobiegł na swoje miejsce. Opadł na krzesło i uśmiechnął się do ludzi dookoła niego. Odpowiedziały mu ciche śmiechy, które ucichły, gdy tylko wykładowca wznowił wykład.
Tak, istniał powód, dla którego Kim Him Chan wciąż uczęszczał na zajęcia na tej uczelni. W końcu ktoś musiał być powodem do plotek, prawda?
***
Nazywam się Bang Yong Guk, mam 23 lata i jestem studentem 3 roku biologii. Nigdy specjalnie nie interesowałem się tym przedmiotem, ale odkąd mój genialny przyjaciel zadecydował, że będzie studiował matematykę, postanowiłem wybrać kierunek, po którym nie zostałbym zombie. I tak wylądowałem na biologii.
Nie myślałem zbyt dużo o porannym incydencie, dopóki nie wyszedłem z budynku po skończonych zajęciach. Właśnie owijałem się ciaśniej płaszczem, gdy dostrzegłem znajomą postać przy bramie. Chłopak rozglądał się nerwowo, a gdy mnie zobaczył, nieśmiało pomachał ręką. Przewróciłem oczami i powoli skierowałem się w jego stronę.
- Co ty tutaj robisz?
- Czekam na ciebie.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Podniosłem brew i spojrzałem na niego sceptycznie.
- No bo… - zaczerwienił się – ja ci nie podziękowałem. Za rano.
Odetchnąłem głębiej. Co za sentymentalny dzieciak.
- I tylko po to stoisz na tym mrozie? – wciąż zawstydzony pokiwał głową – Głupi dzieciak. Skąd w ogóle wiedziałeś, że tutaj jestem?
- Nie jestem dzieciakiem! Mam 17 lat! – powstrzymałem parsknięcie śmiechem i uśmiechnąłem się do niego kpiąco – Poza tym… czekam tutaj od rana, więc mógłbyś być dla mnie milszy! – wydął wargi i spojrzał na mnie obrażonym wzrokiem. To było na swój sposób urocze. Przestąpiłem z nogi na nogę i tęsknie spojrzałem w stronę przejścia dla pieszych, na którym właśnie zmieniały się światła.
- No już dobrze, dobrze. Mam nadzieję, że nie wpadniesz pod samochód, gdy będziesz wracał.
Blondyn rozpromienił się i energicznie przytaknął. Wyminąłem go i ruszyłem w stronę przejścia, gdy usłyszałem jego głos.
- Hej, mógłbyś się chociaż przedstawić!
Przewróciłem oczami, odwracając się i w tym samym momencie o mało nie wpadając pod samochód. Zakląłem cicho i cofnąłem się na chodnik. Co ten podły dzieciak ze mną robił?
Sam zainteresowany ze skruszoną miną podbiegł do mnie.
- Przepraszam!
- Jak tak dalej pójdzie to ja będę tą osobą, którą będą zeskrobywać z asfaltu – mruknąłem cicho i prawie się roześmiałem na widok jego przerażonej miny – Głupek. Przestań za mną łazić, to może nie będą musieli tego robić.
- Przepraszam – chłopak nerwowo przygryzł wargę – Nazywam się Choi Jun Hong, ale mówią mi Zelo. Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?
- W razie, gdyby musieli mnie zbierać do pojemnika ze środka ulicy i musiałbyś mnie zidentyfikować? – sarknąłem, ale natychmiast tego pożałowałem. Zelo zrobił przerażoną minę i zaczął mnie szarpać za rękaw.
- Przestań tak mówić!
- Okej, okej. Spokojnie – zabrałem rękę z zasięgu jego palców – Bang Yong Guk.
Widząc jego niepocieszoną minę zakląłem w myślach. Może i miał 17 lat, ale emocjonalnie był na poziomie pięciolatka. Zrezygnowany machnąłem ręką w stronę sygnalizacji świetlnej.
- No, już, nie denerwuj się. Zobacz, zielone, wracam do siebie. – blondyn uśmiechnął się lekko i pomachał mi. Szybko przeszedłem przez pasy i skierowałem się w stronę akademika. Było już niemalże całkowicie ciemno, a ja miałem dużo pracy do wykonania i zaległości do nadrobienia.
Z nieba zaczął sypać śnieg, więc naciągnąłem mocniej kaptur na głowę i rozejrzałem się ponuro. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie zbyt emocjonujący.
Mam nadzieję, że ten dzieciak nie wpadnie pod samochód na innym przejściu. Z jego ostrożnością, to wcale się nie dziwię.
Kilkanaście minut później przekroczyłem drzwi akademika. Zdjąłem kaptur, otrzepałem się z białych płatków i zacząłem wspinać się po schodach w kierunku mojego pokoju. Wyjąłem klucze, przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do środka. Zapaliłem światło, rozebrałem się, rzuciłem torbę gdzieś w kąt i ruszyłem do kuchni, aby odgrzać sobie późny obiad. Czekając na jedzenie spojrzałem za okno i zapatrzyłem się w ruch na ulicy. Przypomniała mi się twarz chłopaka i przez moment wyobraziłem sobie, co stałoby się, gdybym nie zareagował. Zamknąłem oczy i potarłem je, dopiero zdając sobie sprawę, jak bardzo byłem zmęczony.
Zelo. Nazywał się Zelo.
***
Następnego dnia zmusiłem się do wcześniejszego wstania. Zmęczony i na wpół przytomny dotarłem pod uczelnie. Już miałem przekraczać główną bramę, gdy usłyszałem znajomy głos.
- Dzień dobry, hyung!
Modląc się o cierpliwość i opanowanie odwróciłem się w stronę źródła. Na środku chodnika stał Zelo, uśmiechając się do mnie jakby wcale nie była 7 nad ranem i nie sypał śnieg. Miał na sobie czarny płaszcz, który kontrastował z jego jasnymi włosami. Na głowę założył śmieszne, kolorowe nauszniki, co sprawiało, że wyglądał na małe dziecko, a nie licealistę.
- Co ty tutaj robisz? – westchnąłem ze zrezygnowaniem. O czymś zapomniałem? Przejrzałem w myślach listę rzeczy, które wczoraj zrobiłem, ale nie znalazłem takiej rzeczy. Chłopak powoli podszedł do mnie i wyciągnął parujący kubek przed siebie, wciąż uśmiechając się w ten niesamowicie radosny sposób. Ze zdziwieniem przyjąłem prezent i posłałem blondynowi pytające spojrzenie.
- Pomyślałem, że… jest tak wcześnie, może miałbyś ochotę na to. – wyrzucił szybko z siebie, lekko się czerwieniąc. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na kubek w moich rękach.
- Posłuchaj, nie jesteś mi nic winien. Za wczoraj. Każdy by tak postąpił.
Nastolatek naburmuszył się i rzucił mi obrażone spojrzenie.
- Wiem, że nie jestem! Chciałem ci po prostu życzyć miłego dnia, a ty jesteś niemiły!
Spojrzałem na jego zmrużone oczy, wydęte wargi i zaśmiałem się cicho. Wyglądał zupełnie jak pięciolatek, któremu odebrano lizaka. Posłał mi zaskoczone spojrzenie, zapominając o tym, że wciąż miał być obrażony.
- Jakoś nie słyszałem tych życzeń. Gdzie one są?
Prychnął cicho, ale po chwili się poprawił.
- Miłego dnia, hyung!
- Miłego dnia, Zelo. – zanim się odwróciłem, zobaczyłem, jak uśmiecha się radośnie. Przeszedłem kilkanaście metrów, zanim zerknąłem w stronę bramy i zobaczyłem, jak odwraca się i otrzepuje ze śniegu, po czym w radosnych podskokach znika z zasięgu mojego wzroku. Spojrzałem na kubek w moich rękach i wiedziony ciekawością zdjąłem pokrywkę. Ze zdumieniem rozpoznałem zapach czekolady, a gdy wypiłem łyk, miałem wrażenie, że to najlepsza gorąca czekolada, jaką piłem. Studenci przechodzący koło mnie posłali mi zazdrosne spojrzenia, gdy dotarł do nich aromat napoju. Uśmiechnąłem się do siebie i pociągnąłem drugi łyk.
Tak, to zdecydowanie będzie dobry dzień.
***
- BANG YONG GUK!
Z anielskim spokojem podniosłem głowę z nad notatek i spojrzałem na Himchana, który właśnie biegł przez stołówkę do mojego stolika. Gdy dotarł do mnie najpierw próbował wyrzucić z siebie mnóstwo słów, w czym przeszkodziła mu zadyszka, więc pogestykulował w moją stronę i usiadł na krześle żegnany chichotami pochodzącymi od pobliskich ludzi. Ze znudzoną miną nabiłem kawałek naleśnika na widelec i włożyłem do ust. Przeżuwając jedzenie wyczekująco obserwowałem mojego przyjaciela. Po chwili udało mu się odzyskać głos.
- Miałeś gorącą czekoladę! I się nie podzieliłeś!
Przewróciłem oczami, przełknąłem naleśnika i uśmiechnąłem się bezradnie.
- To było o godzinie, którą ty nazywasz „wstają o niej nienormalne stworzenia, takie, jak humaniści i biolodzy”.
Himchan prychnął i zainteresował się moim talerzem. Ze zmrużonymi oczami obserwowałem, jak podkrada kawałek naleśnika i go zjada. Przełknął jedzenie i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- W sumie… skąd ty miałeś czekoladę, hę? Jesteś typowym studentem żerującym na innych, a nikt normalny nie pozbyłby się gorącej czekolady… - przechylił się w moją stronę przez blat i oskarżycielsko wskazał na mnie palcem – GADAJ! Skąd ukradłeś czekoladę i czemu jeszcze nie wiem o tym miejscu?!
Parsknąłem śmiechem, jednocześnie zabierając naleśniki z zasięgu jego rąk. Wydał z siebie dźwięk oburzenia i posłał mi spojrzenie smutnego szczeniaczka.
- Jak mogłeś?! Oddawaj naleśniki!
- To moje naleśniki, Channie.
- No i co z tego?! Odd… a w sumie. No więc?
- No więc co? – postanowiłem się z nim podroczyć. Zobaczyłem, jak mruży oczy i rozważyłem zabranie moich notatek z jego zasięgu zanim rzuci nimi we mnie i będę musiał je zbierać. Odetchnął głębiej i pozornie spokojnie zapytał.
- Czekolada. Skąd ją miałeś?
- Dostałem.
Od razu się rozpogodził. Uśmiechnął się słodko i zagwizdał cicho.
- Kim jest twoja wybranka?
Spojrzałem na niego jak na idiotę.
- No co? Takie rzeczy to tylko od dziewczyn się dostaje! Gadaj, ale już.
- Dostałem ją od tego chłopaka, którego wczoraj wyciągnąłem z pod kół tira. – wzruszyłem ramionami i zacząłem przeżuwać kolejny kawałek naleśnika.
- O. mój. boże. Masz chłopaka?! – zadławiłem się jedzeniem, jednocześnie rzucając przyjacielowi mordercze spojrzenie. Kaszląc, próbowałem dojść do siebie, gdy on wstał z krzesła i zaczął gestykulować.
- JAK MOGŁEŚ MI NIE POWIEDZIEĆ, ŻE MASZ CHŁOPAKA?! A ja ci ufałem! Bang Yong Guk ma chłopaka, to niewiarygodne!
- Zamknij ryj, Channie. – warknąłem, gdy udało mi się opanować. Mierzyliśmy się spojrzeniem dopóki nie dotarł do nas urywek wypowiedzi z sąsiedniego stolika.
- Biedny Himchan, ten zły YongGuk go zdradza z jakimś dupkiem…
W tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem, co jeszcze bardziej zaszokowało widownię. Przez moment zapomniałem, że się kłóciliśmy, a chwilę później Kim Him Chan zeżarł mojego ostatniego naleśnika.
Gdyby ktoś pytał, to wcale nie zaczęliśmy wojny na rzucanie notatkami w stołówce.
***
Następnego dnia jakimś cudem wyciągnąłem Himchana z łóżka o „barbarzyńskiej godzinie” i razem wlekliśmy się na wykłady. Omiotłem ulicę zmęczonym spojrzeniem i stanąłem jak wryty. Przy bramie stał Zelo, tym razem ubrany w kolorową kurtkę i czapkę z doczepionymi uszami kota. Policzyłem w myślach do dziesięciu, zanim uspokoiłem się na tyle, aby zerknąć na Himchana. Wtedy pożałowałem mojej reakcji – mój przyjaciel stał i wpatrywał się w blondyna z szerokim uśmiechem.
- Czy to nie ten chłopak? To słodkie, Bangie!
- Zamknij się. – walnąłem go po głowie i powoli ruszyłem w stronę przejścia dla pieszych. Przeszliśmy, gdy tylko zapaliło się zielone, a ja starałem się zachować kamienną minę wraz ze zmniejszającą się odległością, która dzieliła nas od spotkania z nastolatkiem.
- Dzień dobry, hyung! – uśmiechnął się promiennie na mój widok, a ja zignorowałem cichy chichot Himchana. Kiwnąłem mu głową i uśmiechnąłem się lekko.
- Dzień dobry, Zelo.
Chłopak zaczął szukać czegoś w kieszeniach, po czym wyjął tabliczkę białej czekolady i podał mi z uśmiechem.
- Proszę, to dla ciebie!
Zamrugałem zdezorientowany.
- Zelo, nie musisz mi nic kupować.
- Ale chcę! – przygryzł wargę i spuścił wzrok. Odetchnąłem ciężko. Co powinienem zrobić? W tym momencie wtrącił się Himchan.
- Jak on nie chce, to ja mogę! – radośnie podszedł do Zelo i próbował mu zabrać tabliczkę, ale ku mojemu zdumieniu chłopak nie chciał jej puścić.
- Nie znam cię. – burknął cicho, jednocześnie patrząc na niego podejrzliwie.
- Jestem Kim Him Chan, najlepszy przyjaciel Banga! Więc nazywasz się Zelo, tak? – gdy blondyn niezbyt przekonany kiwnął głową, brunet się rozpromienił.
- Miło mi cię poznać! Więc mogę wziąć czekoladę, jeśli on nie chce?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie. To czekolada dla hyunga.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Himchan stał tam z najgłupszą miną, z jaką go widziałem kiedykolwiek, a ten dzieciak odmawiał mu oddania czekolady bo była dla MNIE.
- Właśnie, Channie. Wypierdzielaj na zajęcia, no już. – powiedziałem sarkastycznie, jednocześnie kopiąc go w kostkę. Mój przyjaciel posłał nam smutne spojrzenie i powoli przeszedł przez bramę.
- Jeszcze zobaczycie! Wy… wy… nieczuli ludzie!
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się do blondyna. Ten przygryzł wargę i jeszcze raz wyciągnął czekoladę w moją stronę.
- Proszę?
Nie mogąc patrzeć na jego smutne spojrzenie westchnąłem i zabrałem tabliczkę z jego rąk.
- Dziękuję, nie trzeba było.
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Mimowolnie oddałem uśmiech, ignorując studentów, którzy przyglądali nam się wścibsko.
- Miłego dnia, hyung!
- Miłego dnia, Zelo.
***
Codzienne powitania stały się rutyną. Zelo za każdym razem czekał na mnie i rozpromieniał się na mój widok. Zacząłem wtedy coś podejrzewać, dlaczego tak reaguje, ale postanowiłem tylko obserwować.
Pewnego dnia na początku lutego moje podejście zmieniło się drastycznie. Byłem spóźniony, wiedziałem o tym, więc niemalże biegłem na uczelnię. I wtedy w biegu minął mnie Zelo. Musiał mnie nie zauważyć, bo pobiegł dalej. Widziałem, jak zbliża się do ostatniego przejścia dla pieszych, a w tym momencie światło zmienia się na czerwone.
Kurewskie deja vu.
Rzuciłem się w biegu za nim i dopadłem do niego w momencie, gdy wbiegał na pasy wprost pod nadjeżdżający samochód osobowy. Objąłem go ramieniem i obróciłem tak, że znalazł się na chodniku. Skrzywiłem się, czując pęd samochodu, który właśnie nas minął z dużą prędkością i wkurzony spojrzałem na Zelo. Zdezorientowany przytulał się do mnie, widocznie nie rozumiejąc, co się stało.
- Uważaj, jak chodzisz, dzieciaku! – syknąłem, nieświadomie mocniej zamykając go w swoich objęciach. Poczułem jak drży i spróbowałem uspokoić swoje nerwy. Ten spojrzał na mnie, wyraźnie przestraszony i odezwał się cicho.
- Przepraszam, hyung. To moja wina.
Odetchnąłem głębiej i wtedy zdałem sobie sprawę, że wciąż go do siebie przyciskam. Puściłem go powoli, przesuwając wzrokiem po jego ciele.
- Zelo, nie możesz od tak wbiegać na pasy. Czy ty, do cholery, nie rozróżniasz kolorów świateł?!
Blondyn spuścił głowę, wciąż drżąc. Odpuściłem i przejechałem dłońmi po swojej twarzy. Przez niego stawałem się zbyt miękki i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
- Nic ci nie jest? – zapytałem cicho, odkrywając twarz i patrząc na niego ze skupieniem. Zaskoczony podniósł głowę i odpowiedział mi.
- Chyba nie.
- Odprowadzę cię do domu. – chwilę później pożałowałem, że to powiedziałem. Co ja sobie, do cholery, wyobrażałem proponując to? Studenci nie powinni proponować takich rzeczy młodszym uczniom. Zelo przygryzł wargę, widocznie rozdarty między odmówieniem mi, a pokusą spędzenia ze mną większej ilości czasu.
- A… a twoje zajęcia? – spytał w końcu, wyraźnie przegrywając walkę z samym sobą.
- Trudno. Nadrobię. – mruknąłem i spojrzałem na niego wyczekująco. Z wahaniem kiwnął głową i wyciągnął w moją stronę rękę. Przewróciłem oczami, ale złapałem jego dłoń i splotłem z nim palce. Uśmiechnął się do siebie i pociągnął mnie za sobą w tylko sobie znanym kierunku.
Wkrótce znaleźliśmy się na jednym z osiedli, których kompletnie nie kojarzyłem. Identyczne domki ciągnęły się długą linią aż do końca ulicy. Pozwalałem Zelo prowadzić, dopóki nie zatrzymał się przed jedną z furtek i nie posłał mi zdenerwowanego spojrzenia.
- Hyung, bo… moja rodzina… jest dosyć dziwna. Może sam pójdę?
Spojrzałem na niego podejrzliwie. Co mógł mieć na myśli? Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.
- Chodź. – mruknąłem cicho i otworzyłem przed nim bramkę. Puścił moją rękę i powoli wszedł do środka. Podążyłem za nim, a będąc już przy drzwiach nacisnąłem dzwonek. Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się niska kobieta. Na nasz widok skrzywiła się i zatrzymała obojętne spojrzenie na Zelo.
- Myślałam, że się włóczysz po mieście. Nie waż się wprowadzać tego podejrzanego chłopaka do naszego domu. I nie wracaj przed 19.
Trzask zamykanych drzwi.
Musiałem mieć wyjątkowo głupią minę, bo młodszy spojrzał na mnie przepraszająco.
- Mówiłem, że tak będzie. Przepraszam, hyung.
Otrząsnąłem się z szoku i spojrzałem na niego zdumiony.
- Twoich rodziców nie obchodzi to, gdzie jesteś? Nawet, jeśli wpadasz pod samochody? – Zelo zrobił skruszoną minę i pokiwał głową. Odetchnąłem ciężko.
- I co teraz? Przecież cię tutaj nie zostawię.
Chłopak zmieszał się i zaczął się szybko mówić.
- Nie, idź. Jesteś zajęty, ja tutaj poczekam, aż będą wychodzić. – widząc moje sceptyczne spojrzenie dodał – Naprawdę, to w porządku.
- Zelo…
- Hyung, nie martw się o mnie.
- Ciężko się o ciebie nie martwić – mruknąłem pod nosem, mierząc go spojrzeniem. Zaczerwienił się lekko i uśmiechnął.
- Postaram się być odpowiedzialny, naprawdę!
Widząc, że to nie działa, zmienił taktykę.
- To może dam ci mój numer? Zawsze będziesz mógł zadzwonić.
W taki sposób wracałem do domu jednym z autobusów wciąż czując się winnym. Nie powinienem go zostawiać. Wyjąłem telefon i spojrzałem na rząd cyferek. Zrezygnowany wystukałem krótką wiadomość i wysłałem na ten numer.
„Uważaj na siebie, dzieciaku.”
***
Niecałe dwa tygodnie później rozchorowałem się. Byłem przeziębiony do tego stopnia, że odpuściłem sobie chodzenie na wykłady. Od tego czasu zacząłem dostawać mnóstwo wiadomości od Zelo. Czasem po prostu życzył mi miłego dnia, a czasem próbował mnie pocieszyć, pisząc mi o zabawnych sytuacjach z centrum miasta. Uważałem to za urocze i często odpisywałem mu komentując jego przemyślenia.
Gdzieś w okolicy walentynek spałem spokojnie, dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Nieprzytomnie podniosłem głowę i po chwili postanowiłem zignorować to. Gdy pukanie powtórzyło się raz i kolejny, w końcu z jękiem wygramoliłem się z łóżka i powlokłem się do drzwi. Przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi, aby stanąć jak wrytym. W progu stał Zelo, gdy spojrzał na mnie, zarumienił się uroczo i spuścił wzrok. Zdałem sobie sprawę, że jestem w samym podkoszulku i bokserkach i miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego pociągnąłem nosem i przesunąłem się, aby go wpuścić. Powoli przeszedł przez próg i rozejrzał się z ciekawością, starając się na mnie nie patrzeć. Zamknąłem za nim drzwi i oparłem się o ścianę, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Zelo, co ty tutaj robisz?
Chłopak spojrzał na mnie speszony i uśmiechnął się lekko.
- Himchan hyung dał mi adres.
No tak, muszę pamiętać, żeby podpierdzielić mu wszystkie słodycze za karę. Nawet we własnym pokoju w akademiku człowiek nie jest bezpieczny.
- Jestem chory, jak widzisz.
Minąłem go i powoli wróciłem do pokoju. Wygrzebałem jakieś dresowe spodnie i naciągnąłem je na siebie. Po chwili przez drzwi zajrzał Zelo i uśmiechnął się do mnie. Lekko speszony wszedł i usiadł obok mnie na łóżku. Spojrzałem na niego wyczekująco, starając się wciąż kontaktować ze światem. Ból głowy dawał mi się ostatnio we znaki.
- No bo niedługo walentynki i chciałem ci coś dać.
Przewróciłem oczami. Co za sentymentalny dzieciak.
- Ale ja nic dla ciebie nie mam. Nie musisz mi nic dawać. – odmruknąłem opierając się na rękach i przyglądając mu się zza zmrużonych powiek. Chłopak zarumienił się i spojrzał na mnie, unikając mojego wzroku.
- Bo… bo… - zaciął się na moment i schował twarz w dłoniach. Zaśmiałem się cicho i zbliżyłem się do niego, próbując zabrać jego ręce. Wiedziałem, że jest speszony i bawiło mnie to, ale chciałem usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- No dalej, Jelly.
Słysząc to spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a gdy zauważył, że jestem tak blisko, speszył się i spuścił wzrok.
- No bo… ja chciałbym, żebyśmy nie byli tylko przyjaciółmi. – powiedział szybko, a ja przestałem się uśmiechać. Zerknął na mnie niepewnie i widząc mój wyraz twarzy szybko schował się w swoich ramionach. Odetchnąłem cicho. Co powinienem zrobić? Był sześć lat młodszy, taki związek nie powinien w ogóle istnieć. Już dawno przyznałem przed samym sobą, że lubię go mieć przy sobie i wiedzieć, że jest bezpieczny. Jednak wiedziałem, że nie wolno mi go ograniczać i do niczego zmuszać. To było niewłaściwe.
Zobaczyłem, jak drży i w jednym momencie poczułem się winny. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu.
- To co mam zrobić, żeby zostać twoją walentynką?
Nieco później leżeliśmy w moim łóżku. Ostrzegałem go, że się zarazi, jednak moja pokusa dotknięcia jego ciepłego ciała i możliwości posiadania go przy sobie była większa niż rozsądek. Widziałem, jak spokojnie oddycha i przymknąłem oczy ciesząc się ciepłem, jakie wydzielał. Delikatnie przejechałem palcami po jego plecach, a on nie zareagował. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Musiał zasnąć, gdy tak leżeliśmy. Uchyliłem powieki i przesunąłem się lekko, uważając, aby go nie obudzić. Chwyciłem telefon i wróciłem na swoje miejsce, przysuwając się bliżej chłopaka. Usłyszałem jego cichy pomruk, a on poruszył i przytulił się do mnie, uśmiechając się przez sen. Spojrzałem na niego ciepło. To był zdecydowanie najlepszy widok w moim życiu. Ostrożnie odblokowałem telefon i wybrałem numer, przykładając aparat do ucha. Drugą ręką odgarnąłem blond włosy z czoła chłopaka, a chwilę później usłyszałem znajomy głos.
- No, słucham cię?
- Dzięki, Channie. – przyciągnąłem kołdrę, aby przykryć naszą dwójkę. Mój przyjaciel milczał przez chwilę.
- A więc przyszedł?
- Tak. – zawahałem się - Dziękuję. To najlepszy prezent, jaki dostałem.
Cichy śmiech.
- I najlepszy, na jaki zasłużyłeś. Kurujcie się tam, gołąbeczki!
Parsknąłem cicho i zakończyłem połączenie. Zamknąłem oczy i objąłem blondyna, wtulając twarz w jego włosy.
Jednak na przyjaciół zawsze można liczyć.
***
Śledziłem jego oddech. W tą zimną, lutową noc zamieniał się w parę. Odetchnął głębiej, zanim odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ciepły i szczery, tak, jak cała jego postać. Przybliżył się. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
Poczułem ciepły powiew na moim policzku. Jego oddech owiewał mnie, pozostawiając po sobie przyjemny dreszcz i wszechobecny zapach lawendy. Nawet w ciemności widziałem, jak jego oczy błyszczą. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
- Hyung, jesteś dla mnie wszystkim.
Objąłem go w talii i przysunąłem do siebie, nie pozwalając mu na jakikolwiek ruch. Był mój, wiedziałem o tym. W takim samym stopniu, jak ja należałem do niego. Nie wyobrażałem sobie, że teraz mógłbym przestać. Patrząc na niego łagodnie powoli go pocałowałem. Usłyszałem ciche mruknięcie, gdy wyraził swoją aprobatę. Jego usta były miękkie i ciepłe, w odpowiedzi rozchyliły się zapraszająco. Skupiłem się na jego oczach, w których odbijały się wszystkie emocje.
Miłość. Pożądanie. Wierność. Zaufanie.
I ten rodzaj ciepła, który docierał aż do mojego serca.
Przerwaliśmy ten powolny pocałunek, a nasze przyspieszone oddechy zmieszały się ze sobą. Uśmiechnąłem się na widok rozmarzenia na twarzy młodszego. Delikatnie pogładziłem go po policzku.
- Zelo.
Widziałem, jak zadrżał na dźwięk mojego głosu. Powoli go wypuściłem z moich objęć. Zachwiał się, zanim doszedł do siebie. Zabawne, tak na niego działałem? Chyba nie powinienem się temu dziwić, biorąc po uwagę fakt, jak on oddziaływał na mnie. Był jak narkotyk.
- Tak?
Jego pytanie wyrwało mnie z letargu i ckliwych myśli. Przypomniałem sobie, co miałem mu powiedzieć.
- Wciąż mamy dla siebie dużo czasu. Nie musisz się zachowywać, jakbym miał od ciebie odejść.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Miałem wrażenie, że wie o czymś, czego nie byłem świadomy.
- Hyung, nie mogę dzisiaj z tobą wracać. – jego spojrzenie zamieniło się w przepraszające. Potarł o siebie dłonie i chuchnął na nie, aby trochę je rozgrzać. Zdałem sobie sprawę, że musiało mu być bardzo zimo. Niemalże koniec lutego, a on przyszedł na spotkanie bez czapki i rękawiczek. Jedynie przyduży kaptur płaszcza chronił go przed przeziębieniem się.
- Znowu musisz tam wrócić? – skrzywiłem się na samo wspomnienie tego miejsca. Szczerze nie lubiłem jego domu i chłodnych, wyniosłych rodziców, których nie interesowało, gdzie podziewał się ich syn. Cieszyłem się tylko, że nie chodzi głodny i ma gdzie przenocować.
- Przepraszam. – pokiwał głową i przestąpił z nogi na nogę. Westchnąłem ze zrezygnowaniem.
- To nie twoja wina, Zelo. Zobaczymy się jutro, dobrze? – zapytałem, delikatnie go przytulając. Chętnie owinął ręce wokół mojej szyi i wtulił się, drżąc z zimna. Usłyszałem cichy pomruk, który wyraźnie miał być potwierdzeniem. Gwałtowniej pocałowałem go na pożegnanie, a gdy odchodziłem, wciąż stał w tym samym miejscu lekko zarumieniony i dotykający opuchniętych warg. Będąc na końcu alejki nawet nie pomyślałem o tym, żeby sprawdzić, czy odszedł.
Nie widziałem, że nawet nie ruszył się z miejsca. Nie widziałem, jak opuścił dłoń i uśmiechnął się smutno. Wiatr zdmuchnął kaptur z jego głowy. Nie widziałem, jak wpatrywał się we mnie z tęsknotą, starając się oswoić z rozstaniem.
Nie usłyszałem jego cichego szeptu.
- Bądź bezpieczny, YongGuk. Szkoda, że nigdy więcej się nie spotkamy.
Odszedł wśród padających płatków śniegu i wszechogarniającej ciemności.
***
Obudziłem się i zamrugałem gwałtownie, porażony jasnym światłem w pomieszczeniu. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do takiego stanu, ze zdumieniem odkryłem, że nie jestem w swojej sypialni. Przesuwałem spojrzeniem po białym suficie i jasnozielonych ścianach. Do mojego nosa dotarł znajomy zapach środków chemicznych i leków. Szpital. Co ja tu robiłem?
Odwróciłem głowę w prawo i napotkałem wzrok dobrze znanej mi osoby. Kim Him Chan. Wpatrywał się we mnie z szokiem, zupełnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Próbowałem zapytać go, co się stało, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
Wciąż niezbyt przytomny usiadłem i sięgnąłem zacząłem przegrzebywać kołdrę w poszukiwaniu telefonu, Gdy go znalazłem, kątem oka zerknąłem na ekran i zamarłem. Zegarek wskazywał 10:13. Moje zajęcia zaczynały się o ósmej. Jak oparzony wyskoczyłem z łóżka i zacząłem przeszukiwać szafki, wygrzebując z nich przypadkowe ciuchy. Gdzieś między wciąganiem na siebie spodni, a ubieraniem skarpetek, wybrałem numer do jednego z moich przyjaciół. Po pięciu sygnałach i włączeniu się automatycznej sekretarki, zakląłem cicho i rozłączyłem się.
Pieprzony YoungJae. Jakby nie mógł raz nie wyciszyć telefonu.
Naciągnąłem na siebie grubą bluzę, wrzuciłem notatniki i piórnik do torby i szybkim krokiem podążyłem do wyjścia. Założyłem płaszcz, zimowe buty, chwyciłem za klucze i po chwili byłem już za drzwiami. Przekręciłem jeden z kluczy, wrzuciłem je do torby i zbiegłem po schodach. Wypadłem na dwór i zadrżałem. Musiało być koło pięciu stopni na mrozie, a ja inteligentnie nie zabrałem czapki. Zerknąłem na zegarek.
10:40
Zakląłem i wybrałem kolejny numer, przyspieszając w stronę jednego z przejść dla pieszych. Po drodze próbowałem się w miarę schludnie zapiąć, gdy dotarł do mnie zaspany głos przyjaciela.
- No, co tam?
- Channie? Na którą ty dzisiaj masz, że jeszcze się lenisz?! – burknąłem, idąc z tłumem i wymijając poszczególnych ludzi. Usłyszałem cichy śmiech chłopaka, a w tle hałas przejeżdżających samochodów.
- Nie poszedłem na poranne wykłady, więc dopiero się spaceruję na uczelnię. A co?
- Zaspałem. I nie śmiej się, ty idioto. – syknąłem do słuchawki, gdy ponownie się roześmiał – Weź mi kup jakąś kawę, nie miałem czasu zjeść. A wiesz, że jak się spóźnię na ćwiczenia z anatomii, to będziesz mógł przyjść na mój pogrzeb.
- Dobra, dobra. Nie bulwersuj się, bo cię będą do szpitala wieźć. Tylko mi kasę oddaj, żebraku! Rusz dupę, a spotkamy się przy uniwerku.
Przewróciłem oczami i rozłączyłem się. Kim Him Chan, student trzeciego roku matematyki, a przy tym mój najlepszy przyjaciel. Wiecznie spóźniony, wiecznie nienauczony, a przy tym mający doskonałe oceny. Czasem zastanawiałem się czy nie przekupuje wykładowców lub nie ma znajomości w dziekanacie, bo nie miałem pojęcia, jakim prawem zdaje z roku na rok będąc na takim kierunku.
Wpadłem na kogoś i skrzywiłem się, burcząc ciche „przepraszam” oraz przyspieszając. Wypadłem zza rogu, z ulgą widząc w oddali uczelnię. Wyminąłem powolnych ludzi i skierowałem się w stronę przejść dla pieszych. Przebiegłem przez jedno, gdy zauważyłem, że zielone światło zaraz zgaśnie. Ponownie niemalże biegłem slalomem między ludźmi. Zostało mi niecałe 9 minut do rozpoczęcia zajęć. Po drugiej stronie ostatniego z przejść zauważyłem Himchana. Pomachał mi kubkiem z kawą i krzyknął coś o tym, żebym się pospieszył. Już miałem wchodzić na pasy, gdy zapaliło się czerwone. Zakląłem głośno, ledwo wyhamowując i zatrzymując się na chodniku. Samochody z lewej ruszyły, gdy kątem oka zauważyłem wysokiego, blondwłosego nastolatka przebiegającego koło mnie i wbiegającego na przejście. Usłyszałem trąbienie pochodzące od jednego z rozpędzonych tirów, a chłopak zatrzymał się jak wryty, w sam raz na drodze samochodu. Walcząc z wizją rozpłaszczonego na ulicy nastolatka, która pojawiła się w mojej głowie, wskoczyłem za nim na pasy i pociągnąłem go w swoją stronę. Tir minął nas o centymetry, a ja odruchowo cofnąłem się na chodnik, wciąż kurczowo zaciskając ręce na kurtce młodszego. Zerknąłem na niego z wyrzutem, starając się uspokoić nerwy.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była jego twarz. W tej chwili wyrażała czyste przerażenie, a ciemne oczy patrzyły pusto w przestrzeń. Nawet przez materiał jego kurtki mogłem poczuć, że się trzęsie. Odetchnąłem głębiej i powoli go puściłem.
- Uważaj, jak chodzisz, dzieciaku. – burknąłem cicho, nerwowo zerkając na ludzi dookoła nas. Większość z nich wydawała się być poruszona zdarzeniem, które miało miejsce przed chwilą. Chłopak poruszył się i rozejrzał się z paniką, jakby upewniając się, że nie został rozpłaszczony na środku jezdni.
- P-przepraszam… - odpowiedział cicho drżącym głosem. Wypuściłem powoli powietrze i posłałem mu rozdrażnione spojrzenie.
- Nie ważne. Rozglądaj się, bo nie będę za tobą chodził, żeby cię wyciągać z pod kół aut. – mruknąłem z irytacją. W tej chwili światło zmieniło się na zielone i powoli ruszyłem z tłumem, starając się jak najszybciej dotrzeć do przyjaciela. Zerknąłem przez ramię – chłopak wciąż wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. Przewróciłem oczami i wyciągnąłem rękę do Himchana, odbierając swój kubek z kawą. Brunet wydawał się lekko zdenerwowany, na co podniosłem brwi i posłałem mu pytające spojrzenie.
- No wiesz. Przed chwilą myślałem, że zostanie z ciebie mokra plama na środku przejścia dla pieszych.
- Ale nie została. Idziesz?
- Idę, idę. Czy ty czasem nie jesteś spóźniony? Nie, żebym był pesymistą czy coś, ale twoja prowadząca na pewno nie uwierzy w to, że zjawiłeś się za późno, bo miałeś marzenie zostać ludzkim naleśnikiem. – Chan wskazał na wyświetlacz swojego telefonu, widocznie rozbawiony tym, że zapomniałem o tym, że się spieszyłem.
11:03
- Cholera! – rzuciłem, zrywając się do biegu – Dzięki, Channie, też cię uwielbiam! – wykrzyczałem kilka metrów dalej, nawet się nie odwracając. Wpadłem przez główne wejście i skierowałem się do jednej z sal, w której powinienem teraz mieć lekcje. Otworzyłem drzwi, modląc się o to, żeby nie zauważono mojego wejścia, jednak za progiem niemalże wpadłem na profesorkę, która wyraźnie miała zamiar wyjść. Na mój widok zmarszczyła brwi, wyraźnie zirytowana spóźnieniem.
- A ty znowu spóźniony? Jeszcze raz, a wyrzucę cię z zajęć! Siadaj! – warknęła, wymijając mnie i wychodząc z sali. Zakląłem w myślach. Gdybym przyszedł pół minuty później pewnie wyminąłbym się z nią. Podszedłem do swojego miejsca i rzuciłem torbę koło krzesła. Rozebrałem się z płaszcza, z ponurą miną usiadłem i pociągnąłem łyk kawy.
Najpierw ten dzieciak, teraz wykładowca. Cholerne życie.
Omiotłem innych studentów znudzonym spojrzeniem i zauważyłem, że nie są wcale przytomniejsi ode mnie. Prychnąłem cicho i uśmiechnąłem się do siebie.
Ale przynajmniej kawa dobra.
***
Zazwyczaj Kim Him Chan miał w poważaniu plotki, jakie krążyły na jego temat. Zazwyczaj. Powoli zmierzając do swojej sali miał ochotę przywalić swojemu najlepszemu przyjacielowi. Nie dość, że wcześniej uznawali ich przyjaźń za nienormalną, to właśnie w oczach całej uczelni stali się parą. Zgromił spojrzeniem jakiegoś pierwszaka, który wskazywał na niego palcem, a ten momentalnie zamilkł.
Ciężkie życie sławnego człowieka.
Z rozmachem otworzył drzwi sali matematycznej i uśmiechnął się promiennie do wykładowcy, który wyglądał na zszokowanego takim wejściem. Gdy zdał sobie sprawę, że to tylko on, pokręcił głową i wskazał mu jego miejsce. Chłopak kulturalnie zamknął za sobą drzwi i zamachał woreczkiem wypełnionym słodyczami.
- Dobry, psorze. Pan wybaczy spóźnienie, kolejka w cukierni była! – część osób na sali zachichotała głośno, a profesor przewrócił oczami. Brunet żwawym krokiem podszedł do biurka, zostawił tam paczuszkę i wyszczerzył się rozbrajająco.
- Siadaj, Kim, i nie czaruj tutaj, bo cię do rozwiązywania całek wezmę.
- Dobrze, już dobrze! Nie docenia pan zwykłej, ludzkiej uprzejmości! – student zamachał obronnie rękami i pobiegł na swoje miejsce. Opadł na krzesło i uśmiechnął się do ludzi dookoła niego. Odpowiedziały mu ciche śmiechy, które ucichły, gdy tylko wykładowca wznowił wykład.
Tak, istniał powód, dla którego Kim Him Chan wciąż uczęszczał na zajęcia na tej uczelni. W końcu ktoś musiał być powodem do plotek, prawda?
***
Nazywam się Bang Yong Guk, mam 23 lata i jestem studentem 3 roku biologii. Nigdy specjalnie nie interesowałem się tym przedmiotem, ale odkąd mój genialny przyjaciel zadecydował, że będzie studiował matematykę, postanowiłem wybrać kierunek, po którym nie zostałbym zombie. I tak wylądowałem na biologii.
Nie myślałem zbyt dużo o porannym incydencie, dopóki nie wyszedłem z budynku po skończonych zajęciach. Właśnie owijałem się ciaśniej płaszczem, gdy dostrzegłem znajomą postać przy bramie. Chłopak rozglądał się nerwowo, a gdy mnie zobaczył, nieśmiało pomachał ręką. Przewróciłem oczami i powoli skierowałem się w jego stronę.
- Co ty tutaj robisz?
- Czekam na ciebie.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Podniosłem brew i spojrzałem na niego sceptycznie.
- No bo… - zaczerwienił się – ja ci nie podziękowałem. Za rano.
Odetchnąłem głębiej. Co za sentymentalny dzieciak.
- I tylko po to stoisz na tym mrozie? – wciąż zawstydzony pokiwał głową – Głupi dzieciak. Skąd w ogóle wiedziałeś, że tutaj jestem?
- Nie jestem dzieciakiem! Mam 17 lat! – powstrzymałem parsknięcie śmiechem i uśmiechnąłem się do niego kpiąco – Poza tym… czekam tutaj od rana, więc mógłbyś być dla mnie milszy! – wydął wargi i spojrzał na mnie obrażonym wzrokiem. To było na swój sposób urocze. Przestąpiłem z nogi na nogę i tęsknie spojrzałem w stronę przejścia dla pieszych, na którym właśnie zmieniały się światła.
- No już dobrze, dobrze. Mam nadzieję, że nie wpadniesz pod samochód, gdy będziesz wracał.
Blondyn rozpromienił się i energicznie przytaknął. Wyminąłem go i ruszyłem w stronę przejścia, gdy usłyszałem jego głos.
- Hej, mógłbyś się chociaż przedstawić!
Przewróciłem oczami, odwracając się i w tym samym momencie o mało nie wpadając pod samochód. Zakląłem cicho i cofnąłem się na chodnik. Co ten podły dzieciak ze mną robił?
Sam zainteresowany ze skruszoną miną podbiegł do mnie.
- Przepraszam!
- Jak tak dalej pójdzie to ja będę tą osobą, którą będą zeskrobywać z asfaltu – mruknąłem cicho i prawie się roześmiałem na widok jego przerażonej miny – Głupek. Przestań za mną łazić, to może nie będą musieli tego robić.
- Przepraszam – chłopak nerwowo przygryzł wargę – Nazywam się Choi Jun Hong, ale mówią mi Zelo. Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?
- W razie, gdyby musieli mnie zbierać do pojemnika ze środka ulicy i musiałbyś mnie zidentyfikować? – sarknąłem, ale natychmiast tego pożałowałem. Zelo zrobił przerażoną minę i zaczął mnie szarpać za rękaw.
- Przestań tak mówić!
- Okej, okej. Spokojnie – zabrałem rękę z zasięgu jego palców – Bang Yong Guk.
Widząc jego niepocieszoną minę zakląłem w myślach. Może i miał 17 lat, ale emocjonalnie był na poziomie pięciolatka. Zrezygnowany machnąłem ręką w stronę sygnalizacji świetlnej.
- No, już, nie denerwuj się. Zobacz, zielone, wracam do siebie. – blondyn uśmiechnął się lekko i pomachał mi. Szybko przeszedłem przez pasy i skierowałem się w stronę akademika. Było już niemalże całkowicie ciemno, a ja miałem dużo pracy do wykonania i zaległości do nadrobienia.
Z nieba zaczął sypać śnieg, więc naciągnąłem mocniej kaptur na głowę i rozejrzałem się ponuro. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie zbyt emocjonujący.
Mam nadzieję, że ten dzieciak nie wpadnie pod samochód na innym przejściu. Z jego ostrożnością, to wcale się nie dziwię.
Kilkanaście minut później przekroczyłem drzwi akademika. Zdjąłem kaptur, otrzepałem się z białych płatków i zacząłem wspinać się po schodach w kierunku mojego pokoju. Wyjąłem klucze, przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do środka. Zapaliłem światło, rozebrałem się, rzuciłem torbę gdzieś w kąt i ruszyłem do kuchni, aby odgrzać sobie późny obiad. Czekając na jedzenie spojrzałem za okno i zapatrzyłem się w ruch na ulicy. Przypomniała mi się twarz chłopaka i przez moment wyobraziłem sobie, co stałoby się, gdybym nie zareagował. Zamknąłem oczy i potarłem je, dopiero zdając sobie sprawę, jak bardzo byłem zmęczony.
Zelo. Nazywał się Zelo.
***
Następnego dnia zmusiłem się do wcześniejszego wstania. Zmęczony i na wpół przytomny dotarłem pod uczelnie. Już miałem przekraczać główną bramę, gdy usłyszałem znajomy głos.
- Dzień dobry, hyung!
Modląc się o cierpliwość i opanowanie odwróciłem się w stronę źródła. Na środku chodnika stał Zelo, uśmiechając się do mnie jakby wcale nie była 7 nad ranem i nie sypał śnieg. Miał na sobie czarny płaszcz, który kontrastował z jego jasnymi włosami. Na głowę założył śmieszne, kolorowe nauszniki, co sprawiało, że wyglądał na małe dziecko, a nie licealistę.
- Co ty tutaj robisz? – westchnąłem ze zrezygnowaniem. O czymś zapomniałem? Przejrzałem w myślach listę rzeczy, które wczoraj zrobiłem, ale nie znalazłem takiej rzeczy. Chłopak powoli podszedł do mnie i wyciągnął parujący kubek przed siebie, wciąż uśmiechając się w ten niesamowicie radosny sposób. Ze zdziwieniem przyjąłem prezent i posłałem blondynowi pytające spojrzenie.
- Pomyślałem, że… jest tak wcześnie, może miałbyś ochotę na to. – wyrzucił szybko z siebie, lekko się czerwieniąc. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na kubek w moich rękach.
- Posłuchaj, nie jesteś mi nic winien. Za wczoraj. Każdy by tak postąpił.
Nastolatek naburmuszył się i rzucił mi obrażone spojrzenie.
- Wiem, że nie jestem! Chciałem ci po prostu życzyć miłego dnia, a ty jesteś niemiły!
Spojrzałem na jego zmrużone oczy, wydęte wargi i zaśmiałem się cicho. Wyglądał zupełnie jak pięciolatek, któremu odebrano lizaka. Posłał mi zaskoczone spojrzenie, zapominając o tym, że wciąż miał być obrażony.
- Jakoś nie słyszałem tych życzeń. Gdzie one są?
Prychnął cicho, ale po chwili się poprawił.
- Miłego dnia, hyung!
- Miłego dnia, Zelo. – zanim się odwróciłem, zobaczyłem, jak uśmiecha się radośnie. Przeszedłem kilkanaście metrów, zanim zerknąłem w stronę bramy i zobaczyłem, jak odwraca się i otrzepuje ze śniegu, po czym w radosnych podskokach znika z zasięgu mojego wzroku. Spojrzałem na kubek w moich rękach i wiedziony ciekawością zdjąłem pokrywkę. Ze zdumieniem rozpoznałem zapach czekolady, a gdy wypiłem łyk, miałem wrażenie, że to najlepsza gorąca czekolada, jaką piłem. Studenci przechodzący koło mnie posłali mi zazdrosne spojrzenia, gdy dotarł do nich aromat napoju. Uśmiechnąłem się do siebie i pociągnąłem drugi łyk.
Tak, to zdecydowanie będzie dobry dzień.
***
- BANG YONG GUK!
Z anielskim spokojem podniosłem głowę z nad notatek i spojrzałem na Himchana, który właśnie biegł przez stołówkę do mojego stolika. Gdy dotarł do mnie najpierw próbował wyrzucić z siebie mnóstwo słów, w czym przeszkodziła mu zadyszka, więc pogestykulował w moją stronę i usiadł na krześle żegnany chichotami pochodzącymi od pobliskich ludzi. Ze znudzoną miną nabiłem kawałek naleśnika na widelec i włożyłem do ust. Przeżuwając jedzenie wyczekująco obserwowałem mojego przyjaciela. Po chwili udało mu się odzyskać głos.
- Miałeś gorącą czekoladę! I się nie podzieliłeś!
Przewróciłem oczami, przełknąłem naleśnika i uśmiechnąłem się bezradnie.
- To było o godzinie, którą ty nazywasz „wstają o niej nienormalne stworzenia, takie, jak humaniści i biolodzy”.
Himchan prychnął i zainteresował się moim talerzem. Ze zmrużonymi oczami obserwowałem, jak podkrada kawałek naleśnika i go zjada. Przełknął jedzenie i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- W sumie… skąd ty miałeś czekoladę, hę? Jesteś typowym studentem żerującym na innych, a nikt normalny nie pozbyłby się gorącej czekolady… - przechylił się w moją stronę przez blat i oskarżycielsko wskazał na mnie palcem – GADAJ! Skąd ukradłeś czekoladę i czemu jeszcze nie wiem o tym miejscu?!
Parsknąłem śmiechem, jednocześnie zabierając naleśniki z zasięgu jego rąk. Wydał z siebie dźwięk oburzenia i posłał mi spojrzenie smutnego szczeniaczka.
- Jak mogłeś?! Oddawaj naleśniki!
- To moje naleśniki, Channie.
- No i co z tego?! Odd… a w sumie. No więc?
- No więc co? – postanowiłem się z nim podroczyć. Zobaczyłem, jak mruży oczy i rozważyłem zabranie moich notatek z jego zasięgu zanim rzuci nimi we mnie i będę musiał je zbierać. Odetchnął głębiej i pozornie spokojnie zapytał.
- Czekolada. Skąd ją miałeś?
- Dostałem.
Od razu się rozpogodził. Uśmiechnął się słodko i zagwizdał cicho.
- Kim jest twoja wybranka?
Spojrzałem na niego jak na idiotę.
- No co? Takie rzeczy to tylko od dziewczyn się dostaje! Gadaj, ale już.
- Dostałem ją od tego chłopaka, którego wczoraj wyciągnąłem z pod kół tira. – wzruszyłem ramionami i zacząłem przeżuwać kolejny kawałek naleśnika.
- O. mój. boże. Masz chłopaka?! – zadławiłem się jedzeniem, jednocześnie rzucając przyjacielowi mordercze spojrzenie. Kaszląc, próbowałem dojść do siebie, gdy on wstał z krzesła i zaczął gestykulować.
- JAK MOGŁEŚ MI NIE POWIEDZIEĆ, ŻE MASZ CHŁOPAKA?! A ja ci ufałem! Bang Yong Guk ma chłopaka, to niewiarygodne!
- Zamknij ryj, Channie. – warknąłem, gdy udało mi się opanować. Mierzyliśmy się spojrzeniem dopóki nie dotarł do nas urywek wypowiedzi z sąsiedniego stolika.
- Biedny Himchan, ten zły YongGuk go zdradza z jakimś dupkiem…
W tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem, co jeszcze bardziej zaszokowało widownię. Przez moment zapomniałem, że się kłóciliśmy, a chwilę później Kim Him Chan zeżarł mojego ostatniego naleśnika.
Gdyby ktoś pytał, to wcale nie zaczęliśmy wojny na rzucanie notatkami w stołówce.
***
Następnego dnia jakimś cudem wyciągnąłem Himchana z łóżka o „barbarzyńskiej godzinie” i razem wlekliśmy się na wykłady. Omiotłem ulicę zmęczonym spojrzeniem i stanąłem jak wryty. Przy bramie stał Zelo, tym razem ubrany w kolorową kurtkę i czapkę z doczepionymi uszami kota. Policzyłem w myślach do dziesięciu, zanim uspokoiłem się na tyle, aby zerknąć na Himchana. Wtedy pożałowałem mojej reakcji – mój przyjaciel stał i wpatrywał się w blondyna z szerokim uśmiechem.
- Czy to nie ten chłopak? To słodkie, Bangie!
- Zamknij się. – walnąłem go po głowie i powoli ruszyłem w stronę przejścia dla pieszych. Przeszliśmy, gdy tylko zapaliło się zielone, a ja starałem się zachować kamienną minę wraz ze zmniejszającą się odległością, która dzieliła nas od spotkania z nastolatkiem.
- Dzień dobry, hyung! – uśmiechnął się promiennie na mój widok, a ja zignorowałem cichy chichot Himchana. Kiwnąłem mu głową i uśmiechnąłem się lekko.
- Dzień dobry, Zelo.
Chłopak zaczął szukać czegoś w kieszeniach, po czym wyjął tabliczkę białej czekolady i podał mi z uśmiechem.
- Proszę, to dla ciebie!
Zamrugałem zdezorientowany.
- Zelo, nie musisz mi nic kupować.
- Ale chcę! – przygryzł wargę i spuścił wzrok. Odetchnąłem ciężko. Co powinienem zrobić? W tym momencie wtrącił się Himchan.
- Jak on nie chce, to ja mogę! – radośnie podszedł do Zelo i próbował mu zabrać tabliczkę, ale ku mojemu zdumieniu chłopak nie chciał jej puścić.
- Nie znam cię. – burknął cicho, jednocześnie patrząc na niego podejrzliwie.
- Jestem Kim Him Chan, najlepszy przyjaciel Banga! Więc nazywasz się Zelo, tak? – gdy blondyn niezbyt przekonany kiwnął głową, brunet się rozpromienił.
- Miło mi cię poznać! Więc mogę wziąć czekoladę, jeśli on nie chce?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie. To czekolada dla hyunga.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Himchan stał tam z najgłupszą miną, z jaką go widziałem kiedykolwiek, a ten dzieciak odmawiał mu oddania czekolady bo była dla MNIE.
- Właśnie, Channie. Wypierdzielaj na zajęcia, no już. – powiedziałem sarkastycznie, jednocześnie kopiąc go w kostkę. Mój przyjaciel posłał nam smutne spojrzenie i powoli przeszedł przez bramę.
- Jeszcze zobaczycie! Wy… wy… nieczuli ludzie!
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się do blondyna. Ten przygryzł wargę i jeszcze raz wyciągnął czekoladę w moją stronę.
- Proszę?
Nie mogąc patrzeć na jego smutne spojrzenie westchnąłem i zabrałem tabliczkę z jego rąk.
- Dziękuję, nie trzeba było.
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Mimowolnie oddałem uśmiech, ignorując studentów, którzy przyglądali nam się wścibsko.
- Miłego dnia, hyung!
- Miłego dnia, Zelo.
***
Codzienne powitania stały się rutyną. Zelo za każdym razem czekał na mnie i rozpromieniał się na mój widok. Zacząłem wtedy coś podejrzewać, dlaczego tak reaguje, ale postanowiłem tylko obserwować.
Pewnego dnia na początku lutego moje podejście zmieniło się drastycznie. Byłem spóźniony, wiedziałem o tym, więc niemalże biegłem na uczelnię. I wtedy w biegu minął mnie Zelo. Musiał mnie nie zauważyć, bo pobiegł dalej. Widziałem, jak zbliża się do ostatniego przejścia dla pieszych, a w tym momencie światło zmienia się na czerwone.
Kurewskie deja vu.
Rzuciłem się w biegu za nim i dopadłem do niego w momencie, gdy wbiegał na pasy wprost pod nadjeżdżający samochód osobowy. Objąłem go ramieniem i obróciłem tak, że znalazł się na chodniku. Skrzywiłem się, czując pęd samochodu, który właśnie nas minął z dużą prędkością i wkurzony spojrzałem na Zelo. Zdezorientowany przytulał się do mnie, widocznie nie rozumiejąc, co się stało.
- Uważaj, jak chodzisz, dzieciaku! – syknąłem, nieświadomie mocniej zamykając go w swoich objęciach. Poczułem jak drży i spróbowałem uspokoić swoje nerwy. Ten spojrzał na mnie, wyraźnie przestraszony i odezwał się cicho.
- Przepraszam, hyung. To moja wina.
Odetchnąłem głębiej i wtedy zdałem sobie sprawę, że wciąż go do siebie przyciskam. Puściłem go powoli, przesuwając wzrokiem po jego ciele.
- Zelo, nie możesz od tak wbiegać na pasy. Czy ty, do cholery, nie rozróżniasz kolorów świateł?!
Blondyn spuścił głowę, wciąż drżąc. Odpuściłem i przejechałem dłońmi po swojej twarzy. Przez niego stawałem się zbyt miękki i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
- Nic ci nie jest? – zapytałem cicho, odkrywając twarz i patrząc na niego ze skupieniem. Zaskoczony podniósł głowę i odpowiedział mi.
- Chyba nie.
- Odprowadzę cię do domu. – chwilę później pożałowałem, że to powiedziałem. Co ja sobie, do cholery, wyobrażałem proponując to? Studenci nie powinni proponować takich rzeczy młodszym uczniom. Zelo przygryzł wargę, widocznie rozdarty między odmówieniem mi, a pokusą spędzenia ze mną większej ilości czasu.
- A… a twoje zajęcia? – spytał w końcu, wyraźnie przegrywając walkę z samym sobą.
- Trudno. Nadrobię. – mruknąłem i spojrzałem na niego wyczekująco. Z wahaniem kiwnął głową i wyciągnął w moją stronę rękę. Przewróciłem oczami, ale złapałem jego dłoń i splotłem z nim palce. Uśmiechnął się do siebie i pociągnął mnie za sobą w tylko sobie znanym kierunku.
Wkrótce znaleźliśmy się na jednym z osiedli, których kompletnie nie kojarzyłem. Identyczne domki ciągnęły się długą linią aż do końca ulicy. Pozwalałem Zelo prowadzić, dopóki nie zatrzymał się przed jedną z furtek i nie posłał mi zdenerwowanego spojrzenia.
- Hyung, bo… moja rodzina… jest dosyć dziwna. Może sam pójdę?
Spojrzałem na niego podejrzliwie. Co mógł mieć na myśli? Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.
- Chodź. – mruknąłem cicho i otworzyłem przed nim bramkę. Puścił moją rękę i powoli wszedł do środka. Podążyłem za nim, a będąc już przy drzwiach nacisnąłem dzwonek. Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się niska kobieta. Na nasz widok skrzywiła się i zatrzymała obojętne spojrzenie na Zelo.
- Myślałam, że się włóczysz po mieście. Nie waż się wprowadzać tego podejrzanego chłopaka do naszego domu. I nie wracaj przed 19.
Trzask zamykanych drzwi.
Musiałem mieć wyjątkowo głupią minę, bo młodszy spojrzał na mnie przepraszająco.
- Mówiłem, że tak będzie. Przepraszam, hyung.
Otrząsnąłem się z szoku i spojrzałem na niego zdumiony.
- Twoich rodziców nie obchodzi to, gdzie jesteś? Nawet, jeśli wpadasz pod samochody? – Zelo zrobił skruszoną minę i pokiwał głową. Odetchnąłem ciężko.
- I co teraz? Przecież cię tutaj nie zostawię.
Chłopak zmieszał się i zaczął się szybko mówić.
- Nie, idź. Jesteś zajęty, ja tutaj poczekam, aż będą wychodzić. – widząc moje sceptyczne spojrzenie dodał – Naprawdę, to w porządku.
- Zelo…
- Hyung, nie martw się o mnie.
- Ciężko się o ciebie nie martwić – mruknąłem pod nosem, mierząc go spojrzeniem. Zaczerwienił się lekko i uśmiechnął.
- Postaram się być odpowiedzialny, naprawdę!
Widząc, że to nie działa, zmienił taktykę.
- To może dam ci mój numer? Zawsze będziesz mógł zadzwonić.
W taki sposób wracałem do domu jednym z autobusów wciąż czując się winnym. Nie powinienem go zostawiać. Wyjąłem telefon i spojrzałem na rząd cyferek. Zrezygnowany wystukałem krótką wiadomość i wysłałem na ten numer.
„Uważaj na siebie, dzieciaku.”
***
Niecałe dwa tygodnie później rozchorowałem się. Byłem przeziębiony do tego stopnia, że odpuściłem sobie chodzenie na wykłady. Od tego czasu zacząłem dostawać mnóstwo wiadomości od Zelo. Czasem po prostu życzył mi miłego dnia, a czasem próbował mnie pocieszyć, pisząc mi o zabawnych sytuacjach z centrum miasta. Uważałem to za urocze i często odpisywałem mu komentując jego przemyślenia.
Gdzieś w okolicy walentynek spałem spokojnie, dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Nieprzytomnie podniosłem głowę i po chwili postanowiłem zignorować to. Gdy pukanie powtórzyło się raz i kolejny, w końcu z jękiem wygramoliłem się z łóżka i powlokłem się do drzwi. Przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi, aby stanąć jak wrytym. W progu stał Zelo, gdy spojrzał na mnie, zarumienił się uroczo i spuścił wzrok. Zdałem sobie sprawę, że jestem w samym podkoszulku i bokserkach i miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego pociągnąłem nosem i przesunąłem się, aby go wpuścić. Powoli przeszedł przez próg i rozejrzał się z ciekawością, starając się na mnie nie patrzeć. Zamknąłem za nim drzwi i oparłem się o ścianę, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Zelo, co ty tutaj robisz?
Chłopak spojrzał na mnie speszony i uśmiechnął się lekko.
- Himchan hyung dał mi adres.
No tak, muszę pamiętać, żeby podpierdzielić mu wszystkie słodycze za karę. Nawet we własnym pokoju w akademiku człowiek nie jest bezpieczny.
- Jestem chory, jak widzisz.
Minąłem go i powoli wróciłem do pokoju. Wygrzebałem jakieś dresowe spodnie i naciągnąłem je na siebie. Po chwili przez drzwi zajrzał Zelo i uśmiechnął się do mnie. Lekko speszony wszedł i usiadł obok mnie na łóżku. Spojrzałem na niego wyczekująco, starając się wciąż kontaktować ze światem. Ból głowy dawał mi się ostatnio we znaki.
- No bo niedługo walentynki i chciałem ci coś dać.
Przewróciłem oczami. Co za sentymentalny dzieciak.
- Ale ja nic dla ciebie nie mam. Nie musisz mi nic dawać. – odmruknąłem opierając się na rękach i przyglądając mu się zza zmrużonych powiek. Chłopak zarumienił się i spojrzał na mnie, unikając mojego wzroku.
- Bo… bo… - zaciął się na moment i schował twarz w dłoniach. Zaśmiałem się cicho i zbliżyłem się do niego, próbując zabrać jego ręce. Wiedziałem, że jest speszony i bawiło mnie to, ale chciałem usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- No dalej, Jelly.
Słysząc to spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a gdy zauważył, że jestem tak blisko, speszył się i spuścił wzrok.
- No bo… ja chciałbym, żebyśmy nie byli tylko przyjaciółmi. – powiedział szybko, a ja przestałem się uśmiechać. Zerknął na mnie niepewnie i widząc mój wyraz twarzy szybko schował się w swoich ramionach. Odetchnąłem cicho. Co powinienem zrobić? Był sześć lat młodszy, taki związek nie powinien w ogóle istnieć. Już dawno przyznałem przed samym sobą, że lubię go mieć przy sobie i wiedzieć, że jest bezpieczny. Jednak wiedziałem, że nie wolno mi go ograniczać i do niczego zmuszać. To było niewłaściwe.
Zobaczyłem, jak drży i w jednym momencie poczułem się winny. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu.
- To co mam zrobić, żeby zostać twoją walentynką?
Nieco później leżeliśmy w moim łóżku. Ostrzegałem go, że się zarazi, jednak moja pokusa dotknięcia jego ciepłego ciała i możliwości posiadania go przy sobie była większa niż rozsądek. Widziałem, jak spokojnie oddycha i przymknąłem oczy ciesząc się ciepłem, jakie wydzielał. Delikatnie przejechałem palcami po jego plecach, a on nie zareagował. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Musiał zasnąć, gdy tak leżeliśmy. Uchyliłem powieki i przesunąłem się lekko, uważając, aby go nie obudzić. Chwyciłem telefon i wróciłem na swoje miejsce, przysuwając się bliżej chłopaka. Usłyszałem jego cichy pomruk, a on poruszył i przytulił się do mnie, uśmiechając się przez sen. Spojrzałem na niego ciepło. To był zdecydowanie najlepszy widok w moim życiu. Ostrożnie odblokowałem telefon i wybrałem numer, przykładając aparat do ucha. Drugą ręką odgarnąłem blond włosy z czoła chłopaka, a chwilę później usłyszałem znajomy głos.
- No, słucham cię?
- Dzięki, Channie. – przyciągnąłem kołdrę, aby przykryć naszą dwójkę. Mój przyjaciel milczał przez chwilę.
- A więc przyszedł?
- Tak. – zawahałem się - Dziękuję. To najlepszy prezent, jaki dostałem.
Cichy śmiech.
- I najlepszy, na jaki zasłużyłeś. Kurujcie się tam, gołąbeczki!
Parsknąłem cicho i zakończyłem połączenie. Zamknąłem oczy i objąłem blondyna, wtulając twarz w jego włosy.
Jednak na przyjaciół zawsze można liczyć.
***
Śledziłem jego oddech. W tą zimną, lutową noc zamieniał się w parę. Odetchnął głębiej, zanim odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ciepły i szczery, tak, jak cała jego postać. Przybliżył się. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
Poczułem ciepły powiew na moim policzku. Jego oddech owiewał mnie, pozostawiając po sobie przyjemny dreszcz i wszechobecny zapach lawendy. Nawet w ciemności widziałem, jak jego oczy błyszczą. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
- Hyung, jesteś dla mnie wszystkim.
Objąłem go w talii i przysunąłem do siebie, nie pozwalając mu na jakikolwiek ruch. Był mój, wiedziałem o tym. W takim samym stopniu, jak ja należałem do niego. Nie wyobrażałem sobie, że teraz mógłbym przestać. Patrząc na niego łagodnie powoli go pocałowałem. Usłyszałem ciche mruknięcie, gdy wyraził swoją aprobatę. Jego usta były miękkie i ciepłe, w odpowiedzi rozchyliły się zapraszająco. Skupiłem się na jego oczach, w których odbijały się wszystkie emocje.
Miłość. Pożądanie. Wierność. Zaufanie.
I ten rodzaj ciepła, który docierał aż do mojego serca.
Przerwaliśmy ten powolny pocałunek, a nasze przyspieszone oddechy zmieszały się ze sobą. Uśmiechnąłem się na widok rozmarzenia na twarzy młodszego. Delikatnie pogładziłem go po policzku.
- Zelo.
Widziałem, jak zadrżał na dźwięk mojego głosu. Powoli go wypuściłem z moich objęć. Zachwiał się, zanim doszedł do siebie. Zabawne, tak na niego działałem? Chyba nie powinienem się temu dziwić, biorąc po uwagę fakt, jak on oddziaływał na mnie. Był jak narkotyk.
- Tak?
Jego pytanie wyrwało mnie z letargu i ckliwych myśli. Przypomniałem sobie, co miałem mu powiedzieć.
- Wciąż mamy dla siebie dużo czasu. Nie musisz się zachowywać, jakbym miał od ciebie odejść.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Miałem wrażenie, że wie o czymś, czego nie byłem świadomy.
- Hyung, nie mogę dzisiaj z tobą wracać. – jego spojrzenie zamieniło się w przepraszające. Potarł o siebie dłonie i chuchnął na nie, aby trochę je rozgrzać. Zdałem sobie sprawę, że musiało mu być bardzo zimo. Niemalże koniec lutego, a on przyszedł na spotkanie bez czapki i rękawiczek. Jedynie przyduży kaptur płaszcza chronił go przed przeziębieniem się.
- Znowu musisz tam wrócić? – skrzywiłem się na samo wspomnienie tego miejsca. Szczerze nie lubiłem jego domu i chłodnych, wyniosłych rodziców, których nie interesowało, gdzie podziewał się ich syn. Cieszyłem się tylko, że nie chodzi głodny i ma gdzie przenocować.
- Przepraszam. – pokiwał głową i przestąpił z nogi na nogę. Westchnąłem ze zrezygnowaniem.
- To nie twoja wina, Zelo. Zobaczymy się jutro, dobrze? – zapytałem, delikatnie go przytulając. Chętnie owinął ręce wokół mojej szyi i wtulił się, drżąc z zimna. Usłyszałem cichy pomruk, który wyraźnie miał być potwierdzeniem. Gwałtowniej pocałowałem go na pożegnanie, a gdy odchodziłem, wciąż stał w tym samym miejscu lekko zarumieniony i dotykający opuchniętych warg. Będąc na końcu alejki nawet nie pomyślałem o tym, żeby sprawdzić, czy odszedł.
Nie widziałem, że nawet nie ruszył się z miejsca. Nie widziałem, jak opuścił dłoń i uśmiechnął się smutno. Wiatr zdmuchnął kaptur z jego głowy. Nie widziałem, jak wpatrywał się we mnie z tęsknotą, starając się oswoić z rozstaniem.
Nie usłyszałem jego cichego szeptu.
- Bądź bezpieczny, YongGuk. Szkoda, że nigdy więcej się nie spotkamy.
Odszedł wśród padających płatków śniegu i wszechogarniającej ciemności.
***
Obudziłem się i zamrugałem gwałtownie, porażony jasnym światłem w pomieszczeniu. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do takiego stanu, ze zdumieniem odkryłem, że nie jestem w swojej sypialni. Przesuwałem spojrzeniem po białym suficie i jasnozielonych ścianach. Do mojego nosa dotarł znajomy zapach środków chemicznych i leków. Szpital. Co ja tu robiłem?
Odwróciłem głowę w prawo i napotkałem wzrok dobrze znanej mi osoby. Kim Him Chan. Wpatrywał się we mnie z szokiem, zupełnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Próbowałem zapytać go, co się stało, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
Wtedy wrócił mi słuch.
Ciche pikanie maszyn w moim pobliżu. Hałas uliczny za oknem. Gdzieś niedaleko mnie musiało być wyjście na korytarz, bo słyszałem przytłumione głosy ludzi i szybkie kroki. W tym momencie dotarł do mnie cichy szloch. Ogarnęło mnie jeszcze większe zdumienie, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięk dochodzi od mojego przyjaciela. Kim Him Chan, najbardziej pogodny i wyluzowany człowiek, jakiego znam, siedział na krześle i próbował powstrzymać łzy. Kilka razy otwierał usta, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale ostatecznie nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Próbowałem przełknąć ślinę i spróbować się odezwać, ale odkryłem, że w moim gardle tkwi rurka. Zmarszczyłem brwi i podniosłem rękę, żeby ją wyjąć. A przynajmniej miałem taki zamiar. Moja ręka ledwo drgnęła. Zszokowany obserwowałem, jak palce zginają się z oporem. Moje ruchy były ociężałe i powolne, tak, jakbym nie używał swojego ciała od dłuższego czasu. Zdenerwowałem się i ponownie próbowałem podnieść rękę. Bez większego skutku. Wtedy doszedł do mnie cichy szept.
- Bang, obudziłeś się. Naprawdę się obudziłeś.
Spojrzałem na mojego przyjaciela pytającym wzrokiem. Miałem wielką ochotę odpowiedzieć mu „Przecież to robi się po zaśnięciu, prawda? Budzi się.”, ale nie mogłem nic zrobić. Poczułem się bezużyteczny.
- Ja... ja pójdę po lekarza. Nie ruszaj się i nie rób nic, dobrze? Wrócę za chwilkę. – powiedział szybko i zerwał się z krzesła, kierując się do wyjścia. Usłyszałem cichy stukot zamykanych drzwi i w sali zapanowała cisza. O ile tak można określić brak dźwięków poza tymi dochodzącymi z urządzeń i zza okna. Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnie, co pamiętam, to wieczorne pożegnanie z Zelo.
Właśnie, Zelo.
Spanikowałem, przypominając sobie o spotkaniu. A jeśli się martwił? Na pewno się martwił. Gdzie jest mój telefon?! Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie ma go w tej sali. Na stoliczku stał wazonik z kwiatami. Delikatne kwiatostany lawendy powoli usychały, ale wciąż rozsiewały wokół siebie specyficzny zapach. Tak bardzo mi znajomy przez ostatni miesiąc. Zamknąłem oczy próbując się uspokoić. Spokojnie. Jeszcze zdążę powiadomić Zelo. Na pewno jeszcze nie wrócił od rodziców.
Moją uwagę przykuł gwałtowny hałas. Spojrzałem na źródło dźwięku i zobaczyłem, że wrócił Himchan wraz z jakimś nieznanym mi facetem. Wnioskując po białym ubraniu musiał to być lekarz. Na mój widok uśmiechnął się promiennie i żwawym krokiem podszedł do łóżka.
- No, no, widzę, że się pan obudził. Zaraz wyjmiemy tą rurkę.
Poczułem, jak delikatnie majstruje przy urządzeniu w moich ustach. Zmarszczyłem brwi, próbując odgonić od siebie nieprzyjemne uczucie. Chwilę później mogłem swobodnie oddychać i przełykać. Skorzystałem z tego i przeczyściłem gardło. W tym czasie lekarz odłączył ode mnie większość urządzeń i powoli zwijał je, żeby je wynieść z sali. Spróbowałem poprawić się na poduszkach, ale wciąż nie miałem na to siły. Kątem oka zobaczyłem, jak Kim siada na krześle przy łóżku i przygląda mi się z uwagą. Ciszę ponownie przerwał głos nieznajomego mi mężczyzny. Skończył zwijanie sprzętu i ponownie wrócił do mojego łóżka. Poczułem ciepło na skórze, gdy przyłożył dłoń do mojego czoła.
- Jak się czujesz? – obserwował mimikę na mojej twarzy, gdy delikatnie naciskał na kolejne punkty na moim ciele. Odkaszlnąłem cicho i przełknąłem ślinę. Mimo tego mówienie przychodziło mi z wielkim trudem.
- Nic mnie nie boli, ale nie mogę się ruszyć. Jak się tu znalazłem? – lekarz pokiwał głową na moje stwierdzenie, ale zignorował pytanie.
- Podejrzewałem, że tak będzie. Musisz zgłosić się na rehabilitację i to jak najszybciej. Po takim czasie twoje mięśnie nie są w stanie pracować prawidłowo. – skończył badanie i z uśmiechem odsunął się od łóżka. Obserwowałem, jak szybkim krokiem podąża do drzwi i zatrzymuje się w progu.
- Wpadnę tutaj za godzinę, zobaczymy, czy ci się polepszy.
Rehabilitacja? Po takim czasie? Co miał na myśli? Wyczekująco spojrzałem na przyjaciela i powtórzyłem pytanie. Wydawał się zmieszany, ale odpowiedział mi.
- Więc nie pamiętasz?
- Co mam pamiętać?
Westchnął z rezygnacją. Widziałem, że bardzo nie chciał o tym mówić. Co się, do cholery, tutaj działo?
- Wpadłeś pod samochód i zapadłeś w śpiączkę. Naprawdę nie pamiętasz? – spojrzał na mnie z nadzieją, a ja poczułem się głupio. Nic, kompletnie nic, miałem pustkę w głowie. Kiedy to mogło się stać?
- Nie, nie wiem, o czym mówisz – zaprzeczyłem, wciąż zamyślony. Wtedy do mojej głowy wróciły myśli z niedalekiej przeszłości. Postanowiłem o to zapytać.
- Channie, był tutaj Zelo?
Widziałem, jak otworzył szerzej oczy, zupełnie, jakby nie wiedział, o czym mówię.
- Kto taki?
Posłałem mu zirytowane spojrzenie. Że też zachciało mu się żartować w takim momencie.
- Zelo. Choi Jun Hong, pamiętasz? Wysoki dzieciak o blond włosach.
Po jego zdezorientowanej minie zorientowałem się, że dalej nie załapał.
- Kim, jeśli sobie ze mnie żartujesz...
- Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. – jego zmartwiony wzrok przeszywał mnie na wylot. Zastanowiłem się. Przecież nie mógł go zapomnieć. Nie po takiej różnicy czasu. Prychnąłem cicho, próbując się opanować.
- Więc nie było go tu?
- Guk, ja... – przerwał na chwilę, próbując dobrać słowa – nie znam nikogo takiego.
Zamarłem. Jak to nie znał nikogo takiego?! Przez te wszystkie miesiące spędzaliśmy razem czas! Jeśli mnie wkręcał, to gdy tylko będę mógł, to mu przywalę.
- Kim, nie wygłupiaj się. Gdzie.jest.Zelo? I nie mów, że go nie kojarzysz, niby z kim spotykałem się przez ten czas?!
Jego coraz bardziej zdezorientowana mina wcale mi nie pomagała.
- Jaki czas?
- Ostatnie półtora miesiąca.
- To... to niemożliwe.
Poczułem, że jestem bardziej niż zirytowany.
- Kim, nie wkurzaj mnie...
- Ale to naprawdę niemożliwe, Bang.
Zmrużyłem oczy, wpatrując się w niego z groźbą. Wydawał się zdesperowany i zagubiony, gdy próbował połączyć fakty.
- Mamy koniec lutego, prawda?
Posłał mi zszokowane spojrzenie.
- Jest środek grudnia.
Zamrugałem zdezorientowany. Jak to środek grudnia? Wczoraj wieczorem był jeszcze luty! Spojrzałem na Himchana, jakby szukając wyjaśnienia.
- To nie mogło się stać. Jesteś w śpiączce od stycznia i dopiero się obudziłeś. Naprawdę nie znam żadnego Choi Jun Hong’a. Nie wiem nawet, czy ktoś taki istnieje. Przykro mi, Guk...
Poczułem, jak cały świat się rozmywa, a kartki z kalendarza rozsypują się w mojej głowie. Od stycznia? Nie istnieje? To niemożliwe?
Dlaczego mi to zrobili? Tylko jedno słowo.
Dlaczego.
Straciłem wszystko.
***
Jak przez mgłę pamiętam wizyty przyjaciół. Ich troskliwe spojrzenia, pytania o to, jak się czuję. Przychodzili i zapewniali, że następnego dnia też mnie odwiedzą. A wtedy znikali i nigdy więcej się nie pojawiali. Nie obchodziło mnie to. Nic nie miało dla mnie znaczenia.
Hyung, jesteś dla mnie wszystkim.
Dlaczego?
Pytałem ich o Zelo, wszyscy zaprzeczali. Nie chciałem tego do siebie przyjąć. Nie mogłem. To nie mógł być tylko jeden, chory sen. Trwający przez kilkanaście miesięcy.
Podczas jednej z samotnych wizyt Himchana postanowiłem poprosić go o coś. Żmudne dni rehabilitacji powoli pozwalały mi powrót do normalnego życia. Coraz łatwiej mogłem poruszać rękami, niestety nie udało mi się jeszcze zgiąć nóg czy samodzielnie wstać. Przyniesiono mi mojego laptopa, na którym pracowałem, próbując odnaleźć mojego Zelo. Niestety bez skutku.
Tego dnia postanowiłem poprosić Kim’a o przysługę. Wciąż pamiętałem adres, pod którym mieszkał chłopak. Nie ważne, jak bardzo w przeszłości starałem się go zapomnieć, to w tej chwili byłem wdzięczny, że wciąż potrafię go napisać. Zapisałem go na kartce, ze skupieniem pisząc każdą literkę. Od tego zależała moja przyszłość. Mój przyjaciel wziął adres z niezbyt zdecydowaną miną.
- Idź tam i zapytaj o Choi Jun Hong’a. Proszę. Ten jeden, jedyny raz o coś cię proszę. – wpatrywałem się w niego z rozpaczą, będąc już na granicy wytrzymałości. Widać było, że był już zmęczony moją obsesją, ale niepewnie skinął głową i wyszedł. Odetchnąłem z ulgą na dźwięk zamykanych drzwi.
To nie mogło być snem.
To nie mogło zdarzyć się między jawą, a rzeczywistością.
Obserwowałem wskazówki zegarka. Poruszały się powolnie, irytując mnie. Dlaczego czas nie mijał tak szybko, jak tego pragnąłem?! Reagowałem obojętnie na smaki i zapachy, gdy przyniesiono mi obiad. Kim wciąż nie wracał.
Kreśliłem kółka na pościeli, gdy usłyszałem upragniony dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłem wzrok z nadzieją w oczach i zobaczyłem to, na co czekałem. Mój przyjaciel z niewyraźną miną usiadł na krześle i obracał coś w dłoniach. Po chwili wahania podał mi przedmiot, który okazał się być małym zdjęciem.
Zdjęciem uśmiechniętego Zelo.
Zamarłem, wpatrując się w nie z zachwytem. A więc nie wyobraziłem go sobie! On istniał. On naprawdę istniał. Poczułem się szczęśliwy i z szerokim uśmiechem odwróciłem się do Himchana. Lekko się speszył widząc moją reakcję.
- To on, tak? – spytał cicho, wyraźnie nad czymś myśląc.
- Tak. Gdzie on jest?
Odpowiedziało mi milczenie. Wyglądało na to, że walczył ze sobą, żeby mi odpowiedzieć. Uśmiech powoli zszedł z mojej twarzy.
- Kim? Gdzie on jest?
- Bang, tylko się nie denerwuj, dobrze?
Moje spojrzenie momentalnie ochłodziło się.
- Gdzie.on.jest?
Chan przełknął ślinę i spuścił wzrok. Po chwili zaczął cicho opowiadać.
- Byłem tam. Otworzyła mi starsza kobieta. Wyglądała na bardzo smutną. Gdy zapytałem o to, o co prosiłeś, rozpłakała się i zaprosiła mnie do środka. Opowiedziała mi... – przerwał na chwilę i zamilkł. Zmarszczyłem brwi. Opowiedziała mu?
- Co ci opowiedziała?
- Guk, nie pamiętasz, co się stało, prawda? – zapytał z wahaniem, spoglądając na mnie ostrożnie.
- Nie, nie pamiętam. Co opowiedziała?
- Więc... – zaciął się, ale szybko wziął się w garść – W tym dniu, w którym zdarzył się wypadek. Mieliśmy spotkać się pod uczelnią. Pamiętasz, stałem po drugiej stronie ulicy z twoją kawą. Widziałem cię z daleka, stałeś zirytowany, bo akurat zapaliło się czerwone światło. Widziałem też tego chłopaka, wyglądało na to, że mu się spieszy. Wtedy nie wiedziałem, ale to był on. Choi Jun Hong. – zawiesił głos, próbując się opanować. Próbowałem wszystko ułożyć w całość. W styczniu. W dniu, w którym się spotkaliśmy. Rzeczywiście dojrzałem Himchana czekającego pod uczelnią. Skupiłem wzrok na Channie, który teraz lekko drżał. Gdy się odezwał, jego głos był jeszcze cichszy, niż poprzednio.
- Widziałem, jak ten chłopak wbiega na pasy. Prosto pod koła pędzącego samochodu. Widziałem też, jak rzucasz się za nim z przerażeniem na twarzy, próbując go uratować. Ale... zamiast wyskoczyć spod kół samochodu potknęliście się i upadliście. Kierowca nie wyhamował. Trafiliście do szpitala. – potrząsnął głową i odezwał się jeszcze ciszej – Zapadłeś w śpiączkę, ale on... nie miał tyle szczęścia. Zmarł tej samej nocy. Tak mi przykro, Bang...
Poczułem się, jakby uderzyło mnie coś ciężkiego. Zacisnąłem dłoń na zdjęciu. Niekontrolowane łzy spłynęły po mojej twarzy. Nie dbałem o to. Nie dbałem o nic. Nie obchodziło mnie, że chwilę później znajdowałem się w objęciu Himchana i płakałem, szlochając cicho imię Zelo. Zawaliło się wszystko, kartki zostały podarte, a rzeczywistość przestała istnieć.
Miałem wrażenie, że i ja przestałem istnieć.
Niestety nie było to prawdą.
”Aby poznać wartość jednej sekundy, porozmawiaj z kimś, kto przeżył wypadek.”
***
Miesiąc później siedziałem na wózku i byłem na nim pchany przez jedną z alejek. Tyle udało mi się osiągnąć. Wciąż nie mogłem chodzić samodzielnie. Poprosiłem o przyjechanie tutaj, chociaż wiedziałem, że to spotęguje odczucie rozbicia na mnóstwo małych kawałków. Ścisnąłem mocniej gałązkę lawendy i przyjrzałem się kwiatom. Ten słodki, znajomy zapach. Nigdy mnie nie opuści. Zacisnąłem rękę w rękawiczce i spuściłem wzrok.
On nie miał wtedy rękawiczek. Tylko kaptur, który chronił go przed zimnem.
Zdałem sobie sprawę, że już nigdy więcej go nie dotknę. Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać łzy. Udało mi się to po kilkukrotnym mrugnięciu. Kim nie odzywał się, od czasu naszej ostatniej rozmowy nie pytał o nic. Teraz po prostu zgodził się zabrać mnie tutaj. Na cmentarz.
Zatrzymaliśmy się przed jednym z nagrobków. Czerń kamienia, z którego został wykonany, nie została niczym naruszona. Chwiejnie wstałem z wózka i mimo protestów przyjaciela przeszedłem kilka kroków. Pochyliłem się i tracąc równowagę upadłem na śnieg koło nagrobka. Prychnąłem cicho. Nie mogłem się tak zbłaźnić. Nie teraz. Powstrzymałem Chan’a, który zerwał się, żeby mi pomóc i po prostu usiadłem na ziemi przy kamieniu. Delikatnie odłożyłem lawendę na płytę. Koniuszkami palców pogładziłem zdjęcie na nagrobku i uśmiechnąłem się lekko.
- Spodobałoby mu się. Lubił czerń.
Mój głos i nasze ciche oddechy były jedynymi dźwiękami na cmentarzu. Poczułem się tak bardzo samotny. Nigdy już go nie spotkam.
Himchan jakby czytając w moich myślach przybliżył się i usiadł na przeciwko mnie. Uśmiechnął się lekko i położył mi rękę na ramieniu.
- Nie martw się tak, hyung. Spotkacie się, gdy i ty odejdziesz. Jestem pewien, że będzie na ciebie czekał.
Parsknąłem cicho. Gdy i ja odejdę? Kim Him Chan, nie podsuwaj mi samobójczych, kuszących pomysłów. To absurdalne, co byłbym w stanie zrobić, aby tylko go spotkać. Przytulić. Żeby żył.
A zrobiłbym wszystko.
Mimo ponurych myśli byłem mu wdzięczny za pocieszenie. Zawsze starał się być przy mnie i nie dopuścić do tego, żebym się smucił. Niekoniecznie mu to wychodziło, ale nie pozwalało mi całkiem pogrążyć się w depresji. Dlatego zdziwiło mnie pytanie, które mi zadał.
- Kochałeś go, prawda?
Spojrzałem na niego, wyraźnie zaskoczony. Zreflektował się po chwili.
- To znaczy… gdy byłeś w śpiączce.
Przez jedną, długą chwilę po prostu patrzeliśmy na siebie, po czym odwróciłem wzrok na zdjęcie. Pogładziłem go palcem po twarzy i uśmiechnąłem się na wspomnienia, które podsyłał mi mój umysł.
- Ponad wszystko, Channie. Ponad wszystko.
Ciche pikanie maszyn w moim pobliżu. Hałas uliczny za oknem. Gdzieś niedaleko mnie musiało być wyjście na korytarz, bo słyszałem przytłumione głosy ludzi i szybkie kroki. W tym momencie dotarł do mnie cichy szloch. Ogarnęło mnie jeszcze większe zdumienie, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięk dochodzi od mojego przyjaciela. Kim Him Chan, najbardziej pogodny i wyluzowany człowiek, jakiego znam, siedział na krześle i próbował powstrzymać łzy. Kilka razy otwierał usta, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale ostatecznie nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Próbowałem przełknąć ślinę i spróbować się odezwać, ale odkryłem, że w moim gardle tkwi rurka. Zmarszczyłem brwi i podniosłem rękę, żeby ją wyjąć. A przynajmniej miałem taki zamiar. Moja ręka ledwo drgnęła. Zszokowany obserwowałem, jak palce zginają się z oporem. Moje ruchy były ociężałe i powolne, tak, jakbym nie używał swojego ciała od dłuższego czasu. Zdenerwowałem się i ponownie próbowałem podnieść rękę. Bez większego skutku. Wtedy doszedł do mnie cichy szept.
- Bang, obudziłeś się. Naprawdę się obudziłeś.
Spojrzałem na mojego przyjaciela pytającym wzrokiem. Miałem wielką ochotę odpowiedzieć mu „Przecież to robi się po zaśnięciu, prawda? Budzi się.”, ale nie mogłem nic zrobić. Poczułem się bezużyteczny.
- Ja... ja pójdę po lekarza. Nie ruszaj się i nie rób nic, dobrze? Wrócę za chwilkę. – powiedział szybko i zerwał się z krzesła, kierując się do wyjścia. Usłyszałem cichy stukot zamykanych drzwi i w sali zapanowała cisza. O ile tak można określić brak dźwięków poza tymi dochodzącymi z urządzeń i zza okna. Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnie, co pamiętam, to wieczorne pożegnanie z Zelo.
Właśnie, Zelo.
Spanikowałem, przypominając sobie o spotkaniu. A jeśli się martwił? Na pewno się martwił. Gdzie jest mój telefon?! Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie ma go w tej sali. Na stoliczku stał wazonik z kwiatami. Delikatne kwiatostany lawendy powoli usychały, ale wciąż rozsiewały wokół siebie specyficzny zapach. Tak bardzo mi znajomy przez ostatni miesiąc. Zamknąłem oczy próbując się uspokoić. Spokojnie. Jeszcze zdążę powiadomić Zelo. Na pewno jeszcze nie wrócił od rodziców.
Moją uwagę przykuł gwałtowny hałas. Spojrzałem na źródło dźwięku i zobaczyłem, że wrócił Himchan wraz z jakimś nieznanym mi facetem. Wnioskując po białym ubraniu musiał to być lekarz. Na mój widok uśmiechnął się promiennie i żwawym krokiem podszedł do łóżka.
- No, no, widzę, że się pan obudził. Zaraz wyjmiemy tą rurkę.
Poczułem, jak delikatnie majstruje przy urządzeniu w moich ustach. Zmarszczyłem brwi, próbując odgonić od siebie nieprzyjemne uczucie. Chwilę później mogłem swobodnie oddychać i przełykać. Skorzystałem z tego i przeczyściłem gardło. W tym czasie lekarz odłączył ode mnie większość urządzeń i powoli zwijał je, żeby je wynieść z sali. Spróbowałem poprawić się na poduszkach, ale wciąż nie miałem na to siły. Kątem oka zobaczyłem, jak Kim siada na krześle przy łóżku i przygląda mi się z uwagą. Ciszę ponownie przerwał głos nieznajomego mi mężczyzny. Skończył zwijanie sprzętu i ponownie wrócił do mojego łóżka. Poczułem ciepło na skórze, gdy przyłożył dłoń do mojego czoła.
- Jak się czujesz? – obserwował mimikę na mojej twarzy, gdy delikatnie naciskał na kolejne punkty na moim ciele. Odkaszlnąłem cicho i przełknąłem ślinę. Mimo tego mówienie przychodziło mi z wielkim trudem.
- Nic mnie nie boli, ale nie mogę się ruszyć. Jak się tu znalazłem? – lekarz pokiwał głową na moje stwierdzenie, ale zignorował pytanie.
- Podejrzewałem, że tak będzie. Musisz zgłosić się na rehabilitację i to jak najszybciej. Po takim czasie twoje mięśnie nie są w stanie pracować prawidłowo. – skończył badanie i z uśmiechem odsunął się od łóżka. Obserwowałem, jak szybkim krokiem podąża do drzwi i zatrzymuje się w progu.
- Wpadnę tutaj za godzinę, zobaczymy, czy ci się polepszy.
Rehabilitacja? Po takim czasie? Co miał na myśli? Wyczekująco spojrzałem na przyjaciela i powtórzyłem pytanie. Wydawał się zmieszany, ale odpowiedział mi.
- Więc nie pamiętasz?
- Co mam pamiętać?
Westchnął z rezygnacją. Widziałem, że bardzo nie chciał o tym mówić. Co się, do cholery, tutaj działo?
- Wpadłeś pod samochód i zapadłeś w śpiączkę. Naprawdę nie pamiętasz? – spojrzał na mnie z nadzieją, a ja poczułem się głupio. Nic, kompletnie nic, miałem pustkę w głowie. Kiedy to mogło się stać?
- Nie, nie wiem, o czym mówisz – zaprzeczyłem, wciąż zamyślony. Wtedy do mojej głowy wróciły myśli z niedalekiej przeszłości. Postanowiłem o to zapytać.
- Channie, był tutaj Zelo?
Widziałem, jak otworzył szerzej oczy, zupełnie, jakby nie wiedział, o czym mówię.
- Kto taki?
Posłałem mu zirytowane spojrzenie. Że też zachciało mu się żartować w takim momencie.
- Zelo. Choi Jun Hong, pamiętasz? Wysoki dzieciak o blond włosach.
Po jego zdezorientowanej minie zorientowałem się, że dalej nie załapał.
- Kim, jeśli sobie ze mnie żartujesz...
- Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. – jego zmartwiony wzrok przeszywał mnie na wylot. Zastanowiłem się. Przecież nie mógł go zapomnieć. Nie po takiej różnicy czasu. Prychnąłem cicho, próbując się opanować.
- Więc nie było go tu?
- Guk, ja... – przerwał na chwilę, próbując dobrać słowa – nie znam nikogo takiego.
Zamarłem. Jak to nie znał nikogo takiego?! Przez te wszystkie miesiące spędzaliśmy razem czas! Jeśli mnie wkręcał, to gdy tylko będę mógł, to mu przywalę.
- Kim, nie wygłupiaj się. Gdzie.jest.Zelo? I nie mów, że go nie kojarzysz, niby z kim spotykałem się przez ten czas?!
Jego coraz bardziej zdezorientowana mina wcale mi nie pomagała.
- Jaki czas?
- Ostatnie półtora miesiąca.
- To... to niemożliwe.
Poczułem, że jestem bardziej niż zirytowany.
- Kim, nie wkurzaj mnie...
- Ale to naprawdę niemożliwe, Bang.
Zmrużyłem oczy, wpatrując się w niego z groźbą. Wydawał się zdesperowany i zagubiony, gdy próbował połączyć fakty.
- Mamy koniec lutego, prawda?
Posłał mi zszokowane spojrzenie.
- Jest środek grudnia.
Zamrugałem zdezorientowany. Jak to środek grudnia? Wczoraj wieczorem był jeszcze luty! Spojrzałem na Himchana, jakby szukając wyjaśnienia.
- To nie mogło się stać. Jesteś w śpiączce od stycznia i dopiero się obudziłeś. Naprawdę nie znam żadnego Choi Jun Hong’a. Nie wiem nawet, czy ktoś taki istnieje. Przykro mi, Guk...
Poczułem, jak cały świat się rozmywa, a kartki z kalendarza rozsypują się w mojej głowie. Od stycznia? Nie istnieje? To niemożliwe?
Dlaczego mi to zrobili? Tylko jedno słowo.
Dlaczego.
Straciłem wszystko.
***
Jak przez mgłę pamiętam wizyty przyjaciół. Ich troskliwe spojrzenia, pytania o to, jak się czuję. Przychodzili i zapewniali, że następnego dnia też mnie odwiedzą. A wtedy znikali i nigdy więcej się nie pojawiali. Nie obchodziło mnie to. Nic nie miało dla mnie znaczenia.
Hyung, jesteś dla mnie wszystkim.
Dlaczego?
Pytałem ich o Zelo, wszyscy zaprzeczali. Nie chciałem tego do siebie przyjąć. Nie mogłem. To nie mógł być tylko jeden, chory sen. Trwający przez kilkanaście miesięcy.
Podczas jednej z samotnych wizyt Himchana postanowiłem poprosić go o coś. Żmudne dni rehabilitacji powoli pozwalały mi powrót do normalnego życia. Coraz łatwiej mogłem poruszać rękami, niestety nie udało mi się jeszcze zgiąć nóg czy samodzielnie wstać. Przyniesiono mi mojego laptopa, na którym pracowałem, próbując odnaleźć mojego Zelo. Niestety bez skutku.
Tego dnia postanowiłem poprosić Kim’a o przysługę. Wciąż pamiętałem adres, pod którym mieszkał chłopak. Nie ważne, jak bardzo w przeszłości starałem się go zapomnieć, to w tej chwili byłem wdzięczny, że wciąż potrafię go napisać. Zapisałem go na kartce, ze skupieniem pisząc każdą literkę. Od tego zależała moja przyszłość. Mój przyjaciel wziął adres z niezbyt zdecydowaną miną.
- Idź tam i zapytaj o Choi Jun Hong’a. Proszę. Ten jeden, jedyny raz o coś cię proszę. – wpatrywałem się w niego z rozpaczą, będąc już na granicy wytrzymałości. Widać było, że był już zmęczony moją obsesją, ale niepewnie skinął głową i wyszedł. Odetchnąłem z ulgą na dźwięk zamykanych drzwi.
To nie mogło być snem.
To nie mogło zdarzyć się między jawą, a rzeczywistością.
Obserwowałem wskazówki zegarka. Poruszały się powolnie, irytując mnie. Dlaczego czas nie mijał tak szybko, jak tego pragnąłem?! Reagowałem obojętnie na smaki i zapachy, gdy przyniesiono mi obiad. Kim wciąż nie wracał.
Kreśliłem kółka na pościeli, gdy usłyszałem upragniony dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłem wzrok z nadzieją w oczach i zobaczyłem to, na co czekałem. Mój przyjaciel z niewyraźną miną usiadł na krześle i obracał coś w dłoniach. Po chwili wahania podał mi przedmiot, który okazał się być małym zdjęciem.
Zdjęciem uśmiechniętego Zelo.
Zamarłem, wpatrując się w nie z zachwytem. A więc nie wyobraziłem go sobie! On istniał. On naprawdę istniał. Poczułem się szczęśliwy i z szerokim uśmiechem odwróciłem się do Himchana. Lekko się speszył widząc moją reakcję.
- To on, tak? – spytał cicho, wyraźnie nad czymś myśląc.
- Tak. Gdzie on jest?
Odpowiedziało mi milczenie. Wyglądało na to, że walczył ze sobą, żeby mi odpowiedzieć. Uśmiech powoli zszedł z mojej twarzy.
- Kim? Gdzie on jest?
- Bang, tylko się nie denerwuj, dobrze?
Moje spojrzenie momentalnie ochłodziło się.
- Gdzie.on.jest?
Chan przełknął ślinę i spuścił wzrok. Po chwili zaczął cicho opowiadać.
- Byłem tam. Otworzyła mi starsza kobieta. Wyglądała na bardzo smutną. Gdy zapytałem o to, o co prosiłeś, rozpłakała się i zaprosiła mnie do środka. Opowiedziała mi... – przerwał na chwilę i zamilkł. Zmarszczyłem brwi. Opowiedziała mu?
- Co ci opowiedziała?
- Guk, nie pamiętasz, co się stało, prawda? – zapytał z wahaniem, spoglądając na mnie ostrożnie.
- Nie, nie pamiętam. Co opowiedziała?
- Więc... – zaciął się, ale szybko wziął się w garść – W tym dniu, w którym zdarzył się wypadek. Mieliśmy spotkać się pod uczelnią. Pamiętasz, stałem po drugiej stronie ulicy z twoją kawą. Widziałem cię z daleka, stałeś zirytowany, bo akurat zapaliło się czerwone światło. Widziałem też tego chłopaka, wyglądało na to, że mu się spieszy. Wtedy nie wiedziałem, ale to był on. Choi Jun Hong. – zawiesił głos, próbując się opanować. Próbowałem wszystko ułożyć w całość. W styczniu. W dniu, w którym się spotkaliśmy. Rzeczywiście dojrzałem Himchana czekającego pod uczelnią. Skupiłem wzrok na Channie, który teraz lekko drżał. Gdy się odezwał, jego głos był jeszcze cichszy, niż poprzednio.
- Widziałem, jak ten chłopak wbiega na pasy. Prosto pod koła pędzącego samochodu. Widziałem też, jak rzucasz się za nim z przerażeniem na twarzy, próbując go uratować. Ale... zamiast wyskoczyć spod kół samochodu potknęliście się i upadliście. Kierowca nie wyhamował. Trafiliście do szpitala. – potrząsnął głową i odezwał się jeszcze ciszej – Zapadłeś w śpiączkę, ale on... nie miał tyle szczęścia. Zmarł tej samej nocy. Tak mi przykro, Bang...
Poczułem się, jakby uderzyło mnie coś ciężkiego. Zacisnąłem dłoń na zdjęciu. Niekontrolowane łzy spłynęły po mojej twarzy. Nie dbałem o to. Nie dbałem o nic. Nie obchodziło mnie, że chwilę później znajdowałem się w objęciu Himchana i płakałem, szlochając cicho imię Zelo. Zawaliło się wszystko, kartki zostały podarte, a rzeczywistość przestała istnieć.
Miałem wrażenie, że i ja przestałem istnieć.
Niestety nie było to prawdą.
”Aby poznać wartość jednej sekundy, porozmawiaj z kimś, kto przeżył wypadek.”
***
Miesiąc później siedziałem na wózku i byłem na nim pchany przez jedną z alejek. Tyle udało mi się osiągnąć. Wciąż nie mogłem chodzić samodzielnie. Poprosiłem o przyjechanie tutaj, chociaż wiedziałem, że to spotęguje odczucie rozbicia na mnóstwo małych kawałków. Ścisnąłem mocniej gałązkę lawendy i przyjrzałem się kwiatom. Ten słodki, znajomy zapach. Nigdy mnie nie opuści. Zacisnąłem rękę w rękawiczce i spuściłem wzrok.
On nie miał wtedy rękawiczek. Tylko kaptur, który chronił go przed zimnem.
Zdałem sobie sprawę, że już nigdy więcej go nie dotknę. Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać łzy. Udało mi się to po kilkukrotnym mrugnięciu. Kim nie odzywał się, od czasu naszej ostatniej rozmowy nie pytał o nic. Teraz po prostu zgodził się zabrać mnie tutaj. Na cmentarz.
Zatrzymaliśmy się przed jednym z nagrobków. Czerń kamienia, z którego został wykonany, nie została niczym naruszona. Chwiejnie wstałem z wózka i mimo protestów przyjaciela przeszedłem kilka kroków. Pochyliłem się i tracąc równowagę upadłem na śnieg koło nagrobka. Prychnąłem cicho. Nie mogłem się tak zbłaźnić. Nie teraz. Powstrzymałem Chan’a, który zerwał się, żeby mi pomóc i po prostu usiadłem na ziemi przy kamieniu. Delikatnie odłożyłem lawendę na płytę. Koniuszkami palców pogładziłem zdjęcie na nagrobku i uśmiechnąłem się lekko.
- Spodobałoby mu się. Lubił czerń.
Mój głos i nasze ciche oddechy były jedynymi dźwiękami na cmentarzu. Poczułem się tak bardzo samotny. Nigdy już go nie spotkam.
Himchan jakby czytając w moich myślach przybliżył się i usiadł na przeciwko mnie. Uśmiechnął się lekko i położył mi rękę na ramieniu.
- Nie martw się tak, hyung. Spotkacie się, gdy i ty odejdziesz. Jestem pewien, że będzie na ciebie czekał.
Parsknąłem cicho. Gdy i ja odejdę? Kim Him Chan, nie podsuwaj mi samobójczych, kuszących pomysłów. To absurdalne, co byłbym w stanie zrobić, aby tylko go spotkać. Przytulić. Żeby żył.
A zrobiłbym wszystko.
Mimo ponurych myśli byłem mu wdzięczny za pocieszenie. Zawsze starał się być przy mnie i nie dopuścić do tego, żebym się smucił. Niekoniecznie mu to wychodziło, ale nie pozwalało mi całkiem pogrążyć się w depresji. Dlatego zdziwiło mnie pytanie, które mi zadał.
- Kochałeś go, prawda?
Spojrzałem na niego, wyraźnie zaskoczony. Zreflektował się po chwili.
- To znaczy… gdy byłeś w śpiączce.
Przez jedną, długą chwilę po prostu patrzeliśmy na siebie, po czym odwróciłem wzrok na zdjęcie. Pogładziłem go palcem po twarzy i uśmiechnąłem się na wspomnienia, które podsyłał mi mój umysł.
- Ponad wszystko, Channie. Ponad wszystko.
NIENAWIDZĘ CIĘ T^T TAK RANISZ .. TAK GENIALNE....
OdpowiedzUsuńT______________________________________________T
Dziekuje za rozdzial Oresamie~ Dlaczego to takie wspaniale~ Tak wspaniale piszesz <3 Mimo ze przejadlam sie wszechdobylskim BangLo twoje ficki mimo wszystko chetnie sie czyta ^^/Renny
OdpowiedzUsuńBoże, ty ciulu, skończony chuju, ja znowu ryczę przez ciebie...
OdpowiedzUsuńMoje filsy umarły, jeden po drugim i po prostu jestem już wrakiem...
NIENAWIDZĘ CIĘ
TO BYŁO TAKIE PIĘKNE NOOO
Nic więcej nie zdołam wykrzesać. Przepraszam. Idę płakać do wanny, zaoszczędzę na chusteczkach. ;;
Jesieg.
Aaaa... Będę płakać. Nienawidzę smutnych historii, ale tak pięknie piszesz, że chyba zostanę masochistką...
OdpowiedzUsuńNia
Gaa! To takie smutne! Dlaczego?? Tak nie może być! Dlaczego on umarł!?
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś! Ą się popłakałam
”Aby poznać wartość jednej sekundy, porozmawiaj z kimś, kto przeżył wypadek.” - skojarzyło mi się to z taką dramą ''Yuuki'', czyżbyś ją oglądała?
W sumie uważam, ze lepiej by było jakby to była seria, ale one shot też może być, bo wszystko co piszesz jest cudne.
Pozdrowienia i weny!
~~N.a
Piękne...*.*
OdpowiedzUsuńOMG ;______________________________________________________;
OdpowiedzUsuńNie mogłam przeczytać od razu fficka, bo musiałam się uczyć... Ale.. Chyba dobrze zrobiłam, bo chyba do końca weekendu się nie pozbieram ;________________; Na prawdę, genialny pomysł na fficka ;__________; Życzę Ci weny, bo Twoja wena jest święta ;____;
Feels, feels everywhere. ;____;
OdpowiedzUsuńTy, jak dowalisz tym zakończeniem, to potem mam problemy się pozbierać mentalnie. ._.)
Genialne było to całe streszczenie, ale napisz w końcu coś, przy czym nie będę płakać. Proszę? :u
Inaczej w końcu na chusteczkach nie wyrobię i zanim zacznę czytać twój rozdział, będę musiała zaopatrzyć się w cały kartonik. ;_____;
Życzę dużo weny i nowych BangLo. ♥
Po raz pierwszy popłakałam się na fanfiku... Nie wiem jakim cudem doprowadziłaś mnie do tego stanu, ale to co napisałaś było po prostu genialne. Pisz więcej, błaaaagam. Przeczytałam wszystkie opowiadania z bloga i jeszcze mi mało :)
OdpowiedzUsuńNie znoszę czytać na komputerze, bo mnie oczy bolą, ale nie mogłam od tego oderwać wzroku :(. Normalnie pod koniec, kiedy on tak siedział na tym cmentarzu to zaczęłam ryczeć :'(. A ja nigdy nie płacze, nawet w realu na pogrzebach :c. Uwielbiam tę historię, uwielbiam brak happy endów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Tenebris Crow