Popełniłam HunHan'a. Bo miałam taką wewnętrzną potrzebę. Zapewne nie jest tak dobry, jak inne moje teksty (niektóre nawet nie zasługują na to miano...), ale postanowiłam go opublikować.
Większość z was pewnie będzie wściekła widząc coś takiego na blogu, który docelowo jest o Banglo. Jednak ja nie zamierzam zakładać oddzielnego bloga tylko po to, żeby opublikować tam kiedykolwiek kilka tekstów na krzyż. Wiem też, że wszyscy już mają dość EXO i całego szumu wokół nich.
Cóż, nie umiem się zbytnio sprzeciwić, gdy moja wena mnie woła, a coś chodzi za mną od dłuższego czasu.
Przepraszam, Yeśku.
Raczej nie będzie się z czego cieszyć.
***
Nigdy nie chciałem,
żebyś mnie pokochał.
Wmawiałem sobie, że dam radę temu zapobiec. W tamtym momencie trzymanie cię na odległość wydawało mi się sensownym pomysłem.
Wszystko zaczęło się w chwili, gdy się poznaliśmy. Z zainteresowaniem wpatrywałem się w twoją twarz – tak podobną do mojej – i myślałem o tym czy będziemy dogadywać się w przyszłości. Wtedy, na samym początku, uznałem, że moja znajomość koreańskiego nie wystarcza, aby zaprzyjaźnić się z kimś takim jak ty. Byłeś idealnym, koreańskim chłopcem, nieprawdaż?
Usłyszałem twój cichy śmiech i mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Stojący obok Yixing rzucił mi zaniepokojone spojrzenie. Wzruszyłem ramionami. Doskonale wiedziałem, że dręczyły go te same problemy co mnie i w pewnym sensie zbliżyło nas to do siebie. Otaczali nas ludzie, z którymi często nie mogliśmy się porozumieć, a w dodatku wymagano od nas idealnej współpracy. Poczułem na sobie wzrok Kai’a. Zmusiło mnie to do oderwania od ciebie oczu i spojrzenia na niego. Chłopak nonszalancko opierał się o ścianę i jako jedyny w tym pomieszczeniu wyglądał na rozluźnionego. Przez chwilę wpatrywałem się w niego z neutralną obojętnością i kiwnąłem głową w geście powitania. Zmrużył oczy, wyjął ręce z kieszeni i uformował swoje palce na kształt małych różków, jednocześnie machając nimi nad głową. Prychnąłem cicho, przewróciłem oczami i odwróciłem od niego wzrok.
Z jakiegoś powodu przypominałem mu jelonka, co nazbyt często wykorzystywał aby mnie dręczyć. Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło, więc olewałem to i starałem się zajmować innymi sprawami.
Zajęty swoimi myślami straciłem cię z oczu; zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu, dopóki nie usłyszałem za sobą cichych kroków, które po chwili ustały. Niezadowolony odwróciłem się z zamiarem przekazania przeszkadzającej mi osobie, aby odwaliła się ode mnie, gdy natknąłem się na ciemną parę oczu. Zamarłem, niezdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa i niemo wpatrywałem się przed siebie. Stałeś tam, nerwowo przygryzając wargę i wyginając palce. Nie wiem, dlaczego, ale pomyślałem wtedy, że jeśli nie przestaniesz, to rozciągniesz sobie rękawy od bluzy. Gdy doszła do mnie ta, wtedy jak najbardziej sensowna, myśl, rozluźniłem i uśmiechnąłem się do ciebie, starając się dodać ci otuchy. Odpowiedziałeś mi nerwowym uśmiechem, co samo w sobie było urocze. W końcu to ty byłeś tutaj na wygranej pozycji, w przeciwieństwie do mnie, gdy uległem twojemu urokowi.
Jeszcze jedno szarpnięcie za rękawy twojej bluzy.
- Cześć, jestem Luhan.
Słowa, które wydawały mi się przesadnie radosne. Po chwili doszło do mnie, że ja je wypowiedziałem. Przestraszony spojrzałem na ciebie, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze twojej reakcji. Wtedy nawet głupie przedstawienie się wydawało mi się czymś niegodnym ciebie. Czym niby zasłużyłem, żeby się do ciebie odzywać w tak swobodny sposób?
Obserwowałem, jak w twoich oczach odbija się lekkie zaskoczenie. Zamarłeś, jakby zastanawiając się, co miało znaczyć moje zachowanie. Powoli spuściłem wzrok, starając się nie patrzeć na dziecinny motyw zdobiący bluzę. Żywe kolory wyraźnie odbijały się na tle szarości, co dodatkowo przeszkadzało mi w moim celu. W milczeniu zacząłem się wycofywać, karcąc siebie w myślach za tak głupie zachowanie. A może użyłem złej formy? Może jakoś cię obraziłem swoim wyskokiem? W tamtym momencie myślałem tylko o tym, że w jakiś sposób straciłem szansę na zostanie twoim przyjacielem. Już miałem się odwrócić i jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, gdy usłyszałem twój głos.
- Sehun. Na imię mi Sehun.
Zaskoczony spojrzałem na ciebie i poczułem się skołowany, gdy uśmiechnąłeś się do mnie – tym razem swoim prawdziwym, radosnym uśmiechem – i przekrzywiłeś głowę, co tylko dodało ci uroku.
W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko jedno.
Delikatne ciepło odbijające się w twoich oczach.
Byliśmy jak lustra.
***
Wmawiałem sobie, że dam radę temu zapobiec. W tamtym momencie trzymanie cię na odległość wydawało mi się sensownym pomysłem.
Wszystko zaczęło się w chwili, gdy się poznaliśmy. Z zainteresowaniem wpatrywałem się w twoją twarz – tak podobną do mojej – i myślałem o tym czy będziemy dogadywać się w przyszłości. Wtedy, na samym początku, uznałem, że moja znajomość koreańskiego nie wystarcza, aby zaprzyjaźnić się z kimś takim jak ty. Byłeś idealnym, koreańskim chłopcem, nieprawdaż?
Usłyszałem twój cichy śmiech i mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Stojący obok Yixing rzucił mi zaniepokojone spojrzenie. Wzruszyłem ramionami. Doskonale wiedziałem, że dręczyły go te same problemy co mnie i w pewnym sensie zbliżyło nas to do siebie. Otaczali nas ludzie, z którymi często nie mogliśmy się porozumieć, a w dodatku wymagano od nas idealnej współpracy. Poczułem na sobie wzrok Kai’a. Zmusiło mnie to do oderwania od ciebie oczu i spojrzenia na niego. Chłopak nonszalancko opierał się o ścianę i jako jedyny w tym pomieszczeniu wyglądał na rozluźnionego. Przez chwilę wpatrywałem się w niego z neutralną obojętnością i kiwnąłem głową w geście powitania. Zmrużył oczy, wyjął ręce z kieszeni i uformował swoje palce na kształt małych różków, jednocześnie machając nimi nad głową. Prychnąłem cicho, przewróciłem oczami i odwróciłem od niego wzrok.
Z jakiegoś powodu przypominałem mu jelonka, co nazbyt często wykorzystywał aby mnie dręczyć. Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło, więc olewałem to i starałem się zajmować innymi sprawami.
Zajęty swoimi myślami straciłem cię z oczu; zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu, dopóki nie usłyszałem za sobą cichych kroków, które po chwili ustały. Niezadowolony odwróciłem się z zamiarem przekazania przeszkadzającej mi osobie, aby odwaliła się ode mnie, gdy natknąłem się na ciemną parę oczu. Zamarłem, niezdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa i niemo wpatrywałem się przed siebie. Stałeś tam, nerwowo przygryzając wargę i wyginając palce. Nie wiem, dlaczego, ale pomyślałem wtedy, że jeśli nie przestaniesz, to rozciągniesz sobie rękawy od bluzy. Gdy doszła do mnie ta, wtedy jak najbardziej sensowna, myśl, rozluźniłem i uśmiechnąłem się do ciebie, starając się dodać ci otuchy. Odpowiedziałeś mi nerwowym uśmiechem, co samo w sobie było urocze. W końcu to ty byłeś tutaj na wygranej pozycji, w przeciwieństwie do mnie, gdy uległem twojemu urokowi.
Jeszcze jedno szarpnięcie za rękawy twojej bluzy.
- Cześć, jestem Luhan.
Słowa, które wydawały mi się przesadnie radosne. Po chwili doszło do mnie, że ja je wypowiedziałem. Przestraszony spojrzałem na ciebie, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze twojej reakcji. Wtedy nawet głupie przedstawienie się wydawało mi się czymś niegodnym ciebie. Czym niby zasłużyłem, żeby się do ciebie odzywać w tak swobodny sposób?
Obserwowałem, jak w twoich oczach odbija się lekkie zaskoczenie. Zamarłeś, jakby zastanawiając się, co miało znaczyć moje zachowanie. Powoli spuściłem wzrok, starając się nie patrzeć na dziecinny motyw zdobiący bluzę. Żywe kolory wyraźnie odbijały się na tle szarości, co dodatkowo przeszkadzało mi w moim celu. W milczeniu zacząłem się wycofywać, karcąc siebie w myślach za tak głupie zachowanie. A może użyłem złej formy? Może jakoś cię obraziłem swoim wyskokiem? W tamtym momencie myślałem tylko o tym, że w jakiś sposób straciłem szansę na zostanie twoim przyjacielem. Już miałem się odwrócić i jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, gdy usłyszałem twój głos.
- Sehun. Na imię mi Sehun.
Zaskoczony spojrzałem na ciebie i poczułem się skołowany, gdy uśmiechnąłeś się do mnie – tym razem swoim prawdziwym, radosnym uśmiechem – i przekrzywiłeś głowę, co tylko dodało ci uroku.
W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko jedno.
Delikatne ciepło odbijające się w twoich oczach.
Byliśmy jak lustra.
***
Ciężkie dni treningów owocowały ciągłym przemęczeniem. Mimo
tego ciężko pracowałem nad swoim koreańskim, aby ci zaimponować. Czułem, że to
było dla mnie naprawdę ważne. Zacząłeś spędzać ze mną coraz więcej czasu, co
przyjąłem z radością. Rozpromieniałem się za każdym razem, gdy na mnie
patrzyłeś, przez co Kris często zmuszał nas do ćwiczenia ze sobą. Gdzieś w
głębi duszy byłem mu za to wdzięczny, nawet, jeśli potykałem któryś raz z kolei
tylko po to, aby usłyszeć twój śmiech.
To była w jakimś sensie obsesja.
Twój śmiech, delikatna twarz, szybkie ruchy. To wszystko przyciągało mnie z niesamowitą siłą. Do czasu.
To był jeden z rutynowych, codziennych treningów. Pozwoliliśmy sobie na małe odprężenie i ćwiczyliśmy ruchy do muzyki, którą lubiliśmy. To zadziwiające, jak bardzo oddziaływałeś na mnie i wciąż tego nie zauważałeś. Podczas jednego z szybkich obrotów, które nauczyłem się wykonywać niemalże perfekcyjnie, poczułem lekkie zawroty głowy. Zignorowałem to, zrzucając winę na przemęczenie, niezmiennie towarzyszące mi od kilku tygodni. Uśmiechnąłeś się do mnie z aprobatą, a ja mimowolnie oddałem uśmiech. Powtórzyłem tą sztuczkę kilkukrotnie tylko po to, aby zobaczyć radość na twojej twarzy. Po ostatnim razie zachwiałem się, tracąc równowagę i z oszołomieniem wylądowałem na kolanach. Podbiegłeś do mnie wyraźnie zaniepokojony; uśmiech został zastąpiony przez troskę.
- Dobrze się czujesz, Lulu? Jesteś strasznie blady.
Tylko tobie wolno było mnie tak nazywać. Uśmiechnąłem się z wysiłkiem, chcąc cię pocieszyć, jednocześnie walcząc z zawrotami głowy. Że też to cholerne zmęczenie musiało dać o sobie znać w takim momencie.
- Oczywiście. – podniosłem się z podłogi, otrzepując lekko przybrudzone spodnie; kosztowało mnie to wiele, aby zachować pozory normalności – Zobacz tylko, wciąż umiem chodzić bez twojej pomocy!
Jakby na potwierdzenie swoich słów podniosłem jedną nogę z ziemi, aby postawić krok. Ostatnim, co zarejestrowałem, była podłoga pędząca w moim kierunku w niezwykle szybkim tempie i twój cichnący krzyk.
Później była już tylko ciemność.
***
To była w jakimś sensie obsesja.
Twój śmiech, delikatna twarz, szybkie ruchy. To wszystko przyciągało mnie z niesamowitą siłą. Do czasu.
To był jeden z rutynowych, codziennych treningów. Pozwoliliśmy sobie na małe odprężenie i ćwiczyliśmy ruchy do muzyki, którą lubiliśmy. To zadziwiające, jak bardzo oddziaływałeś na mnie i wciąż tego nie zauważałeś. Podczas jednego z szybkich obrotów, które nauczyłem się wykonywać niemalże perfekcyjnie, poczułem lekkie zawroty głowy. Zignorowałem to, zrzucając winę na przemęczenie, niezmiennie towarzyszące mi od kilku tygodni. Uśmiechnąłeś się do mnie z aprobatą, a ja mimowolnie oddałem uśmiech. Powtórzyłem tą sztuczkę kilkukrotnie tylko po to, aby zobaczyć radość na twojej twarzy. Po ostatnim razie zachwiałem się, tracąc równowagę i z oszołomieniem wylądowałem na kolanach. Podbiegłeś do mnie wyraźnie zaniepokojony; uśmiech został zastąpiony przez troskę.
- Dobrze się czujesz, Lulu? Jesteś strasznie blady.
Tylko tobie wolno było mnie tak nazywać. Uśmiechnąłem się z wysiłkiem, chcąc cię pocieszyć, jednocześnie walcząc z zawrotami głowy. Że też to cholerne zmęczenie musiało dać o sobie znać w takim momencie.
- Oczywiście. – podniosłem się z podłogi, otrzepując lekko przybrudzone spodnie; kosztowało mnie to wiele, aby zachować pozory normalności – Zobacz tylko, wciąż umiem chodzić bez twojej pomocy!
Jakby na potwierdzenie swoich słów podniosłem jedną nogę z ziemi, aby postawić krok. Ostatnim, co zarejestrowałem, była podłoga pędząca w moim kierunku w niezwykle szybkim tempie i twój cichnący krzyk.
Później była już tylko ciemność.
***
Ciche pikanie, które wzmacniało mój ból głowy.
Charakterystyczny, duszący zapach, który kojarzył mi się z nieprzyjemnymi
rzeczami. Zmarszczyłem brwi, starając się dojść do świadomości. Powoli
uchyliłem powieki, czego zaraz pożałowałem. Ostre, jasne światło uderzyło moje
źrenice i sprawiło, że wykrzywiłem się z bólu. Jęknąłem cicho, a jakby w
odpowiedzi moja głowa zabolała jeszcze bardziej. Chwilę później podjąłem
kolejną próbę i udało mi się na tyle przywyknąć do światła, aby rozejrzeć się
po pomieszczeniu. Ściany w zimnym, miętowym kolorze przytłaczały mnie i
sprawiały, że czułem się jeszcze gorzej. Metalowa rama łóżka, mała szafka i
porozstawiane dookoła sprzęty.
Szpital.
Próbowałem sobie przypomnieć, jak tu trafiłem. Jedyne, co pamiętałem to trening z tobą. Czyżbym uszkodził się tak, żeby tutaj trafić?
Zaraz.
Spojrzałem po sobie i uznałem, że poza wenflonem w lewej dłoni nic więcej mi nie przeszkadza. Zmarszczyłem brwi. I wtedy przypomniałem sobie o upadku. Zdziwiony starałem się rozgryźć, dlaczego wylądowałem w szpitalu. Upadki zdarzały się każdemu z nas, nic w tym dziwnego. Co więc musiało się stać, abym musiał zostać przykuty do łóżka?
Leżałem tak, ze znudzeniem wpatrując się w sufit. Nigdzie nie było zegarka, więc nie mogłem stwierdzić, która była godzina. Minuty wlokły się niemiłosiernie, gdy gdzieś w oddali usłyszałem przytłumiony dźwięk kroków. Z ożywieniem spojrzałem na przeszklone drzwi, mając nadzieję, że przez nie wejdziesz i wyciągniesz mnie z tego całego piekła. Rytmiczny pogłos zbliżał się, a ja z napięciem obserwowałem ruch klamki. Poczułem rozczarowanie, gdy okazało się, że był to zwykły lekarz. Na mój widok wydawał się zaskoczony i zaczął zadawać mnóstwo pytań na temat mojego samopoczucia. Odpowiadałem ze znudzeniem, marząc o tym, żeby zakończyć ten koszmar i wreszcie znaleźć się we własnym dormie.
Kątem oka zauważyłem, że lekarz poważnieje i zamyśla się, jakby rozmyślał nad tym, czy może mi o czymś powiedzieć. Zaintrygowany obserwowałem go, dopóki się nie odezwał.
Wieczorem tego samego dnia wpatrywałem się pustym wzrokiem w swoje odbicie na błyszczącej powierzchni metalu.
Nawet lustra, z pozoru piękne i twarde, mają swoje niedoskonałości. Gdy nazbierało się ich zbyt wiele – tafla po prostu pękała. Zdarzało się jednak, że idealne odbicie przełamywały rysy, dzieląc powierzchnię na nierówne kawałki. Wiele z nich zdawało się ledwo trzymać ramy, jakby starając się przetrwać jak najdłużej.
Moje lustro pękło przez całą długość i właśnie się rozsypywało.
***
Wróciłem do dormu, gdzie powitano mnie z radością. Posyłałem im sztuczne uśmiechy, starając się nie zdradzić swoich prawdziwych uczuć. Pustka, która mnie przepełniała, była zbyt zimna, aby podzielić się nią z kimkolwiek.
Skupiłem się jednym, jedynym celu – nie pozwolić ci mnie pokochać.
I tak zacząłem cię unikać, wymawiając się zmęczeniem czy obowiązkami, które miałem wykonać. W środku jednak skręcałem się z bólu, każdy moment bez ciebie, bez twojego uśmiechu i charakterystycznego ciepła, które ujawniałeś tylko przy mnie, był dla mnie cierpieniem. Miałem wrażenie, że jakiś szaleniec postanowił doprowadzić do tego, aby moje serce pękło z bólu.
Wydawałoby się, że mój plan był idealny – w końcu bez kontaktu ze mną trudno byłoby ci czuć do mnie cokolwiek. Jednak nie przewidziałem tego, że będziesz walczył.
Mimo zaleceń lekarzy wróciłem do intensywnych treningów. Aby uniknąć zbędnych spotkań z tobą poprosiłem Lay’a o towarzyszenie mi. Za każdym razem, gdy wpadałeś do sali – niby przez przypadek – rozpraszałeś mnie na tyle, abym cierpiał przez całą następną noc. W wolnych chwilach prosiłeś mnie o najbardziej banalne rzeczy, jak podanie ci szklanki stojącej zaraz obok ciebie czy pomoc w wyborze ubrań, co skutecznie skupiało moją uwagę na tobie. Nienawidziłem siebie za to, że byłem na tyle egoistyczny, aby ci na to pozwalać. Czułem do siebie wstręt.
Jak mogłem pozwolić, aby ktoś tak nieidealny jak ja zakochał się w osobie, która może mieć wszystko?
Bo miałeś wszystko.
Nawet moje serce.
***
Wystarczył jeden z cięższych treningów, abym znowu wylądował w szpitalu. Robiłem dobrą minę do złej gry i zapewniałem wszystkich o tym, że niedługo wyzdrowieję i wrócę do nich. Widziałem, jak za każdym razem patrzysz na mnie z zamyśleniem i czułem się okropnie ze świadomością, że doskonale wiesz o każdym moim kłamstwie.
W końcu byliśmy jak lustra.
Po nocy spędzonej na zwracaniu zawartości swojego żołądka do szpitalnej toalety poprosiłem lekarzy o nie wpuszczanie nikogo do mojej sali. Leżałem w łóżku oddychając z trudnością i mając świadomość, że z dnia na dzień słabnę. Zaczęto podawać mi leki, które spowodowały jeszcze gorszą reakcję mojego organizmu. Przez większy czas spałem, bo tylko wtedy nie czułem bólu.
Któregoś dnia obudziłem i odwróciłem się w stronę drzwi. Mimo dręczącej mnie gorączki dostrzegłem ciemny kształt opierający się o liczne szybki. Nie wiedziałem, dlaczego, ale byłem pewien, że to ty. Na szkle pojawiło się niewyraźne odbicie dłoni, jak zauroczony obserwowałem twoje ruchy, dopóki nie oderwałeś ręki od drzwi i nie uderzyłeś w metalową część. Kilka szybkich szarpnięć klamką. Zamek w drzwiach nie ustąpił i nie pozwolił ci wejść. Powoli zamknąłem oczy, starając się zdusić w sobie poczucie winy i tęsknotę. Zdawało mi się, że usłyszałem twój cichy szloch. Z trudnością odetchnąłem głębiej i pozwoliłem łzom spłynąć po moich policzkach.
Nie mogłem ci pomóc, Sehunnie. Nie umiałem ci powiedzieć, że lekarze zdiagnozowali u mnie coś, co zżerało mnie od środka. Nie chciałem patrzeć na twoje cierpienie.
Proszę, nie kochaj mnie.
***
Obudziłem się wciąż czując ten okropny ból w mojej klatce piersiowej. Zakaszlałem chrapliwie i wciągnąłem ze świstem powietrze. Z trudnością otworzyłem oczy i spojrzałem w bok, aby ujrzeć cię śpiącego z głową na boku mojego łóżka. Przez moment myślałem, że wciąż śnię, ale gdy nie zniknąłeś wraz z tym, jak zamrugałem, zacząłem lekko panikować. Nie chciałem, żebyś widział mnie w takim momencie. Drgnąłem lekko i jęknąłem cicho z bólu, jaki we mnie wywołała odrobina ruchu. Przerażony zamarłem i obserwowałem, jak się budzisz. Powoli otworzyłeś oczy, zamrugałeś nieprzytomnie i skierowałeś na mnie wzrok. Mogłem zobaczyć, jak całe to ciepło, które rezerwowałeś tylko dla mnie, powraca do twojego spojrzenia i momentalnie zapomniałem o wyrzutach, które miałem ci robić. Uśmiechnąłeś się lekko i wyciągnąłeś rękę; poczułem ciepło twojej dłoni na swoim policzku.
- Tak się cieszę, że mogę tu z tobą być, Lulu.
Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się twoimi słowami. Tak bardzo chciałem, żebyś przy mnie zostać, a jednocześnie miałem ochotę krzyknąć, żebyś się wynosił. Żebyś nigdy tutaj nie wrócił. Nie chciałem, abyś patrzył na to, jak umieram.
- Hunnie… - wyszeptałem cicho, starając się dobierać właściwe słowa – Zostaw mnie samego, proszę.
Usłyszałem twoje prychnięcie, a gdy otworzyłem oczy zauważyłem, że jesteś zły. Mimowolnie poczułem się winny i chciałem zrobić wszystko, abyś poczuł się lepiej.
- To, że jesteś chory, wcale mi nie przeszkadza! Niedługo wrócisz do zdrowia i wrócimy do dormu!
Zacisnąłem dłonie na kołdrze.
Chciałbym w to wierzyć. Tak bardzo bym chciał.
- Hunnie, ja… ja już nie wrócę do dormu.
Usłyszałem, jak głośno wciągasz powietrze. Kątem oka spojrzałem na twoją twarz i zabolała mnie rozpacz w twoich oczach.
- To znaczy, że mnie nie chcesz?
Twój cichy głos przeraził mnie. Zmusiłem się do przysunięcia się w twoją stronę i splecenia palców z twoimi.
- Proszę, Lulu. Błagam cię.
Coś we mnie pękło. Obraz zamglił się przez łzy, które napłynęły do moich oczu.
- Jestem jak zepsuta zabawka- wyszeptałem cicho – Wiesz, co się robi z zepsutymi zabawkami?
Milczałeś, wpatrując się we mnie z rozpaczą.
- Wyrzuca się je, Sehun.
- Nie pozwolę na to. – otworzyłem szerzej oczy i zamrugałem kilkukrotnie. Przygryzłeś wargę i wyglądałeś na tak zagubionego, że poczułem przymus przytulenia cię. Nie mogłem patrzeć, gdy byłeś nieszczęśliwy. Walcząc z bólem spróbowałem przyciągnąć cię do siebie, ale udało mi się jedynie lekko pociągnąć cię za rękę. Brakowało mi sił. Spojrzałeś na mnie i odruchowo przysunąłeś się; usłyszałem cichy pomruk zadowolenia, gdy przytuliłeś się do mnie, wciąż ściskając moją dłoń, jakby na potwierdzenie, że nigdzie nie ucieknę. Z wysiłkiem zamknąłem oczy i wciągnąłem twój zapach. Przez tyle dni pragnąłem mieć cię tylko dla siebie, przytulić, dotknąć. Wtedy wydawało mi się, że to będzie nasz pierwszy i jedyny raz.
- Lekarze powiedzieli, że możesz z tego wyjść. Że mogą się podjąć operacji, która cię uratuje. – mruknąłeś cicho, a ja odetchnąłem niemalże bezgłośnie.
- Hunnie, lekarze powiedzieli też, że mam piętnaście procent szans.
Drgnąłeś lekko i zacieśniłeś uścisk dookoła mojej talii. Przez chwilę milczeliśmy.
- To dużo.
- Gdy powiedzą ci, że masz piętnaście procent na to, że jutro będzie padało, to czy zabierałbyś ze sobą parasolkę?
Poczułem twój gorący oddech na swojej szyi i niemalże jęknąłem. Nie chciałem cię zostawiać. Nie teraz. Odezwałeś się cicho, gdy myślałem, że już tego nie zrobisz.
- Jeśli chciałbym ochronić osobę, na której mi zależy, to zabrałbym parasol, nawet, jeśli byłoby to piętnaście procent.
Z trudnością wciągnąłem powietrze. Powoli, krzywiąc się z bólu, podniosłem dłoń i zacisnąłem ją na materiale twojej koszulki. Miałem wrażenie, że w jednym momencie cały świat się zawalił.
- Proszę cię. Zrób to dla mnie.
Poczułem, jak łzy spływają po moim policzku. Wyrwał mi się bezgłośny szloch, na co przytuliłeś mnie mocniej i pogładziłeś po plecach. Twój zrozpaczony głos jeszcze długo odbijał się w mojej głowie.
- Lulu, nie zostawiaj mnie.
***
Resztę obrazów pamiętam jak przez mgłę. Ból nasilił się do tego stopnia, że większość dni byłem tylko częściowo przytomny. Przed oczami wciąż pojawiała mi się twoja smutna twarz. Nienawidziłem siebie za to, że do tego doprowadziłem.
Piętnaście procent…
Ostatecznie zgodziłem się na zabieg tylko dlatego, aby cię uszczęśliwić. Wyjeżdżając z sali na metalowym, zimnym łóżku widziałem, jak siedzisz i wpatrujesz się w małe lusterko. To samo, które ci kiedyś podarowałem. Jadąc przez długie, puste korytarze myślałem o tym, że właśnie siedzisz i prosisz martwych, złośliwych bogów o to, aby nie pozwolili mi odejść. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w stukot kółeczek.
Naprawdę myślisz, że raz zbite lustro da się naprawić?
Kujący dotyk igły, która sprowadzała na mnie kojące zobojętnienie. Zacząłem walczyć z ciemnością, starając się myśleć o tobie. Nie mogłem cię zostawić. Po pewnym czasie, gdy już opadłem z sił, pomyślałem, że żaden bóg mi nie pomoże. A przynajmniej nie ten, do którego się modliłeś.
Martwa ciemność zachichotała złośliwie i otuliła mnie z troską.
***
- Sehun, zapomniałeś parasola!
Niemalże przewróciłem się, gdy skoczyłeś na mnie, przy okazji mocząc moje ubranie i wszystko dookoła nas. Uśmiechnąłem się i pocałowałem cię, z przyjemnością odczuwając ciepło twojego ciała. Gdy oderwaliśmy się od siebie można było pomyśleć, że nasze oczy to bliźniacze lustra, odbijające dokładnie to samo.
„Dziwne, przecież miało dzisiaj nie padać” pomyślałem.
Twoja ciepła dłoń splotła się z moją; obydwoje uśmiechaliśmy się jak szaleńcy z nadmiaru szczęścia.
- Już dobrze, Lulu, nigdy nie będziesz sam.
Szpital.
Próbowałem sobie przypomnieć, jak tu trafiłem. Jedyne, co pamiętałem to trening z tobą. Czyżbym uszkodził się tak, żeby tutaj trafić?
Zaraz.
Spojrzałem po sobie i uznałem, że poza wenflonem w lewej dłoni nic więcej mi nie przeszkadza. Zmarszczyłem brwi. I wtedy przypomniałem sobie o upadku. Zdziwiony starałem się rozgryźć, dlaczego wylądowałem w szpitalu. Upadki zdarzały się każdemu z nas, nic w tym dziwnego. Co więc musiało się stać, abym musiał zostać przykuty do łóżka?
Leżałem tak, ze znudzeniem wpatrując się w sufit. Nigdzie nie było zegarka, więc nie mogłem stwierdzić, która była godzina. Minuty wlokły się niemiłosiernie, gdy gdzieś w oddali usłyszałem przytłumiony dźwięk kroków. Z ożywieniem spojrzałem na przeszklone drzwi, mając nadzieję, że przez nie wejdziesz i wyciągniesz mnie z tego całego piekła. Rytmiczny pogłos zbliżał się, a ja z napięciem obserwowałem ruch klamki. Poczułem rozczarowanie, gdy okazało się, że był to zwykły lekarz. Na mój widok wydawał się zaskoczony i zaczął zadawać mnóstwo pytań na temat mojego samopoczucia. Odpowiadałem ze znudzeniem, marząc o tym, żeby zakończyć ten koszmar i wreszcie znaleźć się we własnym dormie.
Kątem oka zauważyłem, że lekarz poważnieje i zamyśla się, jakby rozmyślał nad tym, czy może mi o czymś powiedzieć. Zaintrygowany obserwowałem go, dopóki się nie odezwał.
Wieczorem tego samego dnia wpatrywałem się pustym wzrokiem w swoje odbicie na błyszczącej powierzchni metalu.
Nawet lustra, z pozoru piękne i twarde, mają swoje niedoskonałości. Gdy nazbierało się ich zbyt wiele – tafla po prostu pękała. Zdarzało się jednak, że idealne odbicie przełamywały rysy, dzieląc powierzchnię na nierówne kawałki. Wiele z nich zdawało się ledwo trzymać ramy, jakby starając się przetrwać jak najdłużej.
Moje lustro pękło przez całą długość i właśnie się rozsypywało.
***
Wróciłem do dormu, gdzie powitano mnie z radością. Posyłałem im sztuczne uśmiechy, starając się nie zdradzić swoich prawdziwych uczuć. Pustka, która mnie przepełniała, była zbyt zimna, aby podzielić się nią z kimkolwiek.
Skupiłem się jednym, jedynym celu – nie pozwolić ci mnie pokochać.
I tak zacząłem cię unikać, wymawiając się zmęczeniem czy obowiązkami, które miałem wykonać. W środku jednak skręcałem się z bólu, każdy moment bez ciebie, bez twojego uśmiechu i charakterystycznego ciepła, które ujawniałeś tylko przy mnie, był dla mnie cierpieniem. Miałem wrażenie, że jakiś szaleniec postanowił doprowadzić do tego, aby moje serce pękło z bólu.
Wydawałoby się, że mój plan był idealny – w końcu bez kontaktu ze mną trudno byłoby ci czuć do mnie cokolwiek. Jednak nie przewidziałem tego, że będziesz walczył.
Mimo zaleceń lekarzy wróciłem do intensywnych treningów. Aby uniknąć zbędnych spotkań z tobą poprosiłem Lay’a o towarzyszenie mi. Za każdym razem, gdy wpadałeś do sali – niby przez przypadek – rozpraszałeś mnie na tyle, abym cierpiał przez całą następną noc. W wolnych chwilach prosiłeś mnie o najbardziej banalne rzeczy, jak podanie ci szklanki stojącej zaraz obok ciebie czy pomoc w wyborze ubrań, co skutecznie skupiało moją uwagę na tobie. Nienawidziłem siebie za to, że byłem na tyle egoistyczny, aby ci na to pozwalać. Czułem do siebie wstręt.
Jak mogłem pozwolić, aby ktoś tak nieidealny jak ja zakochał się w osobie, która może mieć wszystko?
Bo miałeś wszystko.
Nawet moje serce.
***
Wystarczył jeden z cięższych treningów, abym znowu wylądował w szpitalu. Robiłem dobrą minę do złej gry i zapewniałem wszystkich o tym, że niedługo wyzdrowieję i wrócę do nich. Widziałem, jak za każdym razem patrzysz na mnie z zamyśleniem i czułem się okropnie ze świadomością, że doskonale wiesz o każdym moim kłamstwie.
W końcu byliśmy jak lustra.
Po nocy spędzonej na zwracaniu zawartości swojego żołądka do szpitalnej toalety poprosiłem lekarzy o nie wpuszczanie nikogo do mojej sali. Leżałem w łóżku oddychając z trudnością i mając świadomość, że z dnia na dzień słabnę. Zaczęto podawać mi leki, które spowodowały jeszcze gorszą reakcję mojego organizmu. Przez większy czas spałem, bo tylko wtedy nie czułem bólu.
Któregoś dnia obudziłem i odwróciłem się w stronę drzwi. Mimo dręczącej mnie gorączki dostrzegłem ciemny kształt opierający się o liczne szybki. Nie wiedziałem, dlaczego, ale byłem pewien, że to ty. Na szkle pojawiło się niewyraźne odbicie dłoni, jak zauroczony obserwowałem twoje ruchy, dopóki nie oderwałeś ręki od drzwi i nie uderzyłeś w metalową część. Kilka szybkich szarpnięć klamką. Zamek w drzwiach nie ustąpił i nie pozwolił ci wejść. Powoli zamknąłem oczy, starając się zdusić w sobie poczucie winy i tęsknotę. Zdawało mi się, że usłyszałem twój cichy szloch. Z trudnością odetchnąłem głębiej i pozwoliłem łzom spłynąć po moich policzkach.
Nie mogłem ci pomóc, Sehunnie. Nie umiałem ci powiedzieć, że lekarze zdiagnozowali u mnie coś, co zżerało mnie od środka. Nie chciałem patrzeć na twoje cierpienie.
Proszę, nie kochaj mnie.
***
Obudziłem się wciąż czując ten okropny ból w mojej klatce piersiowej. Zakaszlałem chrapliwie i wciągnąłem ze świstem powietrze. Z trudnością otworzyłem oczy i spojrzałem w bok, aby ujrzeć cię śpiącego z głową na boku mojego łóżka. Przez moment myślałem, że wciąż śnię, ale gdy nie zniknąłeś wraz z tym, jak zamrugałem, zacząłem lekko panikować. Nie chciałem, żebyś widział mnie w takim momencie. Drgnąłem lekko i jęknąłem cicho z bólu, jaki we mnie wywołała odrobina ruchu. Przerażony zamarłem i obserwowałem, jak się budzisz. Powoli otworzyłeś oczy, zamrugałeś nieprzytomnie i skierowałeś na mnie wzrok. Mogłem zobaczyć, jak całe to ciepło, które rezerwowałeś tylko dla mnie, powraca do twojego spojrzenia i momentalnie zapomniałem o wyrzutach, które miałem ci robić. Uśmiechnąłeś się lekko i wyciągnąłeś rękę; poczułem ciepło twojej dłoni na swoim policzku.
- Tak się cieszę, że mogę tu z tobą być, Lulu.
Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się twoimi słowami. Tak bardzo chciałem, żebyś przy mnie zostać, a jednocześnie miałem ochotę krzyknąć, żebyś się wynosił. Żebyś nigdy tutaj nie wrócił. Nie chciałem, abyś patrzył na to, jak umieram.
- Hunnie… - wyszeptałem cicho, starając się dobierać właściwe słowa – Zostaw mnie samego, proszę.
Usłyszałem twoje prychnięcie, a gdy otworzyłem oczy zauważyłem, że jesteś zły. Mimowolnie poczułem się winny i chciałem zrobić wszystko, abyś poczuł się lepiej.
- To, że jesteś chory, wcale mi nie przeszkadza! Niedługo wrócisz do zdrowia i wrócimy do dormu!
Zacisnąłem dłonie na kołdrze.
Chciałbym w to wierzyć. Tak bardzo bym chciał.
- Hunnie, ja… ja już nie wrócę do dormu.
Usłyszałem, jak głośno wciągasz powietrze. Kątem oka spojrzałem na twoją twarz i zabolała mnie rozpacz w twoich oczach.
- To znaczy, że mnie nie chcesz?
Twój cichy głos przeraził mnie. Zmusiłem się do przysunięcia się w twoją stronę i splecenia palców z twoimi.
- Proszę, Lulu. Błagam cię.
Coś we mnie pękło. Obraz zamglił się przez łzy, które napłynęły do moich oczu.
- Jestem jak zepsuta zabawka- wyszeptałem cicho – Wiesz, co się robi z zepsutymi zabawkami?
Milczałeś, wpatrując się we mnie z rozpaczą.
- Wyrzuca się je, Sehun.
- Nie pozwolę na to. – otworzyłem szerzej oczy i zamrugałem kilkukrotnie. Przygryzłeś wargę i wyglądałeś na tak zagubionego, że poczułem przymus przytulenia cię. Nie mogłem patrzeć, gdy byłeś nieszczęśliwy. Walcząc z bólem spróbowałem przyciągnąć cię do siebie, ale udało mi się jedynie lekko pociągnąć cię za rękę. Brakowało mi sił. Spojrzałeś na mnie i odruchowo przysunąłeś się; usłyszałem cichy pomruk zadowolenia, gdy przytuliłeś się do mnie, wciąż ściskając moją dłoń, jakby na potwierdzenie, że nigdzie nie ucieknę. Z wysiłkiem zamknąłem oczy i wciągnąłem twój zapach. Przez tyle dni pragnąłem mieć cię tylko dla siebie, przytulić, dotknąć. Wtedy wydawało mi się, że to będzie nasz pierwszy i jedyny raz.
- Lekarze powiedzieli, że możesz z tego wyjść. Że mogą się podjąć operacji, która cię uratuje. – mruknąłeś cicho, a ja odetchnąłem niemalże bezgłośnie.
- Hunnie, lekarze powiedzieli też, że mam piętnaście procent szans.
Drgnąłeś lekko i zacieśniłeś uścisk dookoła mojej talii. Przez chwilę milczeliśmy.
- To dużo.
- Gdy powiedzą ci, że masz piętnaście procent na to, że jutro będzie padało, to czy zabierałbyś ze sobą parasolkę?
Poczułem twój gorący oddech na swojej szyi i niemalże jęknąłem. Nie chciałem cię zostawiać. Nie teraz. Odezwałeś się cicho, gdy myślałem, że już tego nie zrobisz.
- Jeśli chciałbym ochronić osobę, na której mi zależy, to zabrałbym parasol, nawet, jeśli byłoby to piętnaście procent.
Z trudnością wciągnąłem powietrze. Powoli, krzywiąc się z bólu, podniosłem dłoń i zacisnąłem ją na materiale twojej koszulki. Miałem wrażenie, że w jednym momencie cały świat się zawalił.
- Proszę cię. Zrób to dla mnie.
Poczułem, jak łzy spływają po moim policzku. Wyrwał mi się bezgłośny szloch, na co przytuliłeś mnie mocniej i pogładziłeś po plecach. Twój zrozpaczony głos jeszcze długo odbijał się w mojej głowie.
- Lulu, nie zostawiaj mnie.
***
Resztę obrazów pamiętam jak przez mgłę. Ból nasilił się do tego stopnia, że większość dni byłem tylko częściowo przytomny. Przed oczami wciąż pojawiała mi się twoja smutna twarz. Nienawidziłem siebie za to, że do tego doprowadziłem.
Piętnaście procent…
Ostatecznie zgodziłem się na zabieg tylko dlatego, aby cię uszczęśliwić. Wyjeżdżając z sali na metalowym, zimnym łóżku widziałem, jak siedzisz i wpatrujesz się w małe lusterko. To samo, które ci kiedyś podarowałem. Jadąc przez długie, puste korytarze myślałem o tym, że właśnie siedzisz i prosisz martwych, złośliwych bogów o to, aby nie pozwolili mi odejść. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w stukot kółeczek.
Naprawdę myślisz, że raz zbite lustro da się naprawić?
Kujący dotyk igły, która sprowadzała na mnie kojące zobojętnienie. Zacząłem walczyć z ciemnością, starając się myśleć o tobie. Nie mogłem cię zostawić. Po pewnym czasie, gdy już opadłem z sił, pomyślałem, że żaden bóg mi nie pomoże. A przynajmniej nie ten, do którego się modliłeś.
Martwa ciemność zachichotała złośliwie i otuliła mnie z troską.
***
- Sehun, zapomniałeś parasola!
Niemalże przewróciłem się, gdy skoczyłeś na mnie, przy okazji mocząc moje ubranie i wszystko dookoła nas. Uśmiechnąłem się i pocałowałem cię, z przyjemnością odczuwając ciepło twojego ciała. Gdy oderwaliśmy się od siebie można było pomyśleć, że nasze oczy to bliźniacze lustra, odbijające dokładnie to samo.
„Dziwne, przecież miało dzisiaj nie padać” pomyślałem.
Twoja ciepła dłoń splotła się z moją; obydwoje uśmiechaliśmy się jak szaleńcy z nadmiaru szczęścia.
- Już dobrze, Lulu, nigdy nie będziesz sam.
Słodkie :D Powodzenia w pisaniu dalszej części Banglo <3
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz komentuję, jednakże mam drobne problemy z dostępem do internetów.
OdpowiedzUsuńTo było słodkie. I urocze.
Lubię HunHana, chociaż denerwuje mnie gejpopoew jałoji. Ale... i tak to czytam, huhu.
Więc, podobało mi się, chcę więcej, o.
Piszaj dalej.
Wybacz, nie mam zbytnio weny na komentarzowanie ;w;
Ach, racja, podpis.
UsuńMurasaki vel Guren~
Przeczytałam całe i w międzyczasie czułam się, jakbym miała się zaraz poryczeć. Kurde, ty to dziewczyno umiesz pisać. ;w; I nie widzę w tym nic złego, że HunHan. Raz na jakiś czas można wymyślić coś innego. Wręcz miło jest się oderwać od zwykłego schematu. Oczywiście, tylko czasami. ^O^
OdpowiedzUsuńW bądź razie rozdział fajny i miło się czytało. Czekam na nowe notki. ó3ó
Ja nie mam pretensji o HunHana. Właściwie kazdy czasami potrzebuje odpoczynku od pisania o jakims tam paringu. A skoro dopadła Cię wena, to czemu miałabyś tego nie napisać? Mnie wciągnęło. Chyba w niecałą minutę pochłonęłam wszystko. To jest piękne, ale smutne. Niestety. Muszę CI powiedzieć, ze kocham Twoją Serię Herbacianą. Aww <3
OdpowiedzUsuńWeny! :)
Chwila, bo nie rozumiem.... On przeżył, prawda ? T^T
OdpowiedzUsuń