wtorek, 7 października 2014

Requiem - fragmenty (nie)kontrolowane

Dopiero zdałam sobie sprawę ile czasu minęło od założenia tego bloga.
I że niektórzy wytrzymali ze mną 2 lata.
Dziękuję.


Nie jestem do końca pewna co chcę zrobić z tym blogiem. Mam lekkie wrażenie, że B.A.P się wypaliło (przynajmniej w moich oczach) i nie inspirują mnie tak, jak robili to 2 lata temu.
Z drugiej strony na blogu istnieje tylko moja imaginacja całej piątki i nie powinno mi sprawiać problemu pisanie o czymś co sama wymyśliłam, prawda?
Niestety nie umiem sypać pomysłami z rękawa jak to robi Yesiek.
Nienawidzę pisać smutów i wątpię żeby czysto rasowy smut zagościł na moim blogu.
Gdy jedyne idee w mojej głowie składają się w angsty pełne wirujących płatków śniegu, nocnych spotkań, rozstań, chorób czy też tragedii - bardzo wątpliwe, żeby ktokolwiek chciał to czytać.
Tym bardziej nikt nie będzie chciał czytać o "zwyczajnym" życiu, które każdy ma poza swoim komputerem/telefonem.
Bo nie od tego są fanfiction.

Tak jakby jestem w kropce.
---------

"Jest noc, jedna z wielu, którą tutaj przesypiamy."

Dzień, w którym się poznaliśmy, rozpoczął naszą historię.
Wtedy też uległem zapachowi lawendy.

***

I.

Z głębokiego snu wybudziło mnie natarczywe szturchanie. Leniwie otworzyłem oczy i przez chwilę obserwowałem jak młodszy chłopak siłuje się z czymś co było jaskrawo czerwone, a co aktualnie większą połową zdawało się leżeć pod moimi plecami. Mentalnie przygotowałem się na rozmowę przekraczającą moje zdolności intelektualne i odezwałem się chrapliwie.
- Zelo... - odchrząknąłem, próbując pozbyć się porannej chrypki - Co, do diabła, robisz?
Blondyn zatrzymał się w połowie ruchu i zirytowany wydął wargi.
- Gdybyś się podniósł to już dawno bym skończył!
Podniosłem brwi w drwiącym geście.
- Ale mi się nie chce. Więc, powiesz mi co właściwie robisz, a co wymaga twojego gołego tyłka wystawionego w stronę okna?
Blondyn zarumienił się lekko zażenowany ale po chwili odciął się sarkastycznie.
- Leżysz na moich majtkach. Jeśli nie chcesz zobaczyć jak pięknie wyglądają na moim tyłku, a miałeś ochotę pooglądać mnie nago to trzeba było mi powiedzieć, hyung. Oczywiście, przeprowadzam nagie sesje zdjęciowe za odpowiednią opła...
Przerwał mu donośny trzask otwieranych drzwi. Z odpowiednią dla siebie dozą dramatyzmu do pokoju wparował Kim Him Chan. Jakimś cudem udawało mu się jednocześnie balansować tacą wypełnioną dużą ilością miseczek z jedzeniem oraz drzeć swoją uroczą twarz.
- Jest tak wcześnie, a wy jeszcze śpicie?! Oto przybywam wraz z odpowiednią porcją kimchi, kawy, czekolady i innych potraw, które sprawią, że przytyjecie jak...
W tym momencie zauważył, że coś było nie tak.
- ...pewien palant, który nie umie pukać do drzwi. - dokończyłem starając się nie roześmiać.
Himchan przez chwilę lustrował sytuacje, zatrzymując swój wzrok na niebezpiecznie niskich częściach ciała Zelo.
Przygryzłem wargę.
- HYUNG JAK MOGŁEŚ! - rozległ się wrzask najmłodszego, który zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Zarumienił się i starał się zasłonić strategiczne części swojego ciała. Stwierdził, że ma zbyt mało rąk do tego i rzucił mi zezłoszczone spojrzenie.
Postarałem się nie wyglądać jak człowiek, który zaraz umrze ze śmiechu.
- Yah, jesteś moim chłopakiem, zrób coś!
- Nie mogę, grawitacja mi nie pozwala.
W tym momencie zostałem zepchnięty z łóżka. Z jękiem wylądowałem na zimnej podłodze, po czym wyjrzałem zza materaca. Zaczerwieniony Zelo właśnie nakładał na siebie soczysto czerwone bokserki. Himchan, któremu widocznie odebrało mowę, wciąż stał na środku pokoju i lustrował każdy ruch chłopaka.
Gdy się odezwał doszedłem do wniosku, że widocznie chciał popełnić samobójstwo.
- Maknae, nie wiedziałem, że masz taki ładny tyłek.

To był dobry dzień.
Udało mi się wyspać, obejrzeć nagiego Zelo, zjeść jego porcję śniadania i dowiedzieć się, że można zakneblować Kim Him Chana.

***

II.

Siedział w ciepłym, przytulnym pomieszczeniu przesyconym zapachem czekolady i kawy. Siedział - to było małe niedomówienie - rozwalił się na jednej z zarwanych, brązowych kanap, która chyba burzliwie przeżywała koniec swojej świetności bo właśnie zaskrzypiała niechętnie pod jego ruchem i zrzuciła na jego głowę jedną z okropnych, różowych narzut mających stanowić swoistą ozdobę. Po wstępnym opisie możemy wywnioskować, że swój czas (i pieniądze) marnotrawił w niszowym rodzaju burdelu, którego ściany wyłożone były czerwonym pluszem, a zbliżenie się do łazienki raziło oczojebnym, żółtym napisem mówiącym "rzeżączka for free!". Całego opisu dopełniałyby lekko otyłe babsztyle poprzebierane w pożółkłe fartuszki i serwujące tanie drinki klientom ich przybytku.
Nie było powodów, żeby nie wyciągać takich wniosków.
Właśnie coś takiego przyczłapało do jego stolika, walnęło kubkiem o wytarty blat i zagrzmiało głosem podpitego wujka Romana.
- Bezkofeinowa. Dwa pięćdziesiąt się należy.
Bo tak naprawdę to był wujek Roman. Wypindrzony, ubrany w pożółkły fartuszek i mielący gumę do żucia, co zapewne miało być reklamą przybytku, ale zdecydowanie to był on. Po smutnej utracie pracy przy skręcaniu długopisów jego ciotka zatrudniła go jako jedną z kelnerek i jak widać sprawował się wzorowo.
Chłopak skrzywił się, wyplątał z paskudnej narzuty, rzucił drobnymi na stół i zabrał się za kawę.
Tak, kawę. Bo tak prawdę mówiąc - właśnie znajdował się w jednej z luksusowych kawiarni w środku Seoul, która nosiła luksusową nazwę "Krówka Maryla".
Zerknął na krzywo nabazgrany napis na kubku i zakrztusił się pitą właśnie kawą.
"Chimczan"
- Nigdy więcej do tej przeklętej kawiarni prowadzonej przez Polaków. Nawet, gdyby jako jedyni na całym świecie posiadali kawę.

Powód, dla którego Kim Him Chan przebywał w takim przybytku był jeden.
Kawa.

***

Wystarczyło, żebym się obudził, a mój wrodzony kalendarz przepowiedział mi, jakie dzisiaj jest święto. A dokładniej - 14 lutego, teoretyczne święto zakochanych, praktyczne święto przepierdalania ciężko zarobionych pieniędzy na słodycze i drogie restauracje aby wieczorem poślinić się do kawałka damskich pończoch, które się przypadkowo ujrzało. Jednakże dla niego było to święto... przymusowego obozu przetrwania dla par. Bo co to za dzień, w którym nikogo nie zdenerwował.
Jakby potwierdzając tą zasadę zepchnąłem JongUp'a śpiącego na jego kawałku poduszki i zbulwersowałem się, gdy usłyszałem szereg przekleństw. Taki młody, a już przeklina! Fakt, że było to łóżko Moon'a wcale nie tłumaczył jego zachowania.
W taki sposób zacząłem poranek - barykadując się w łazience na najbliższe dwie godziny i pijąc kawę zrobioną z 5 łyżeczek. Jeśli martwicie się, że padnę na zawał, to nie liczcie na to.
Jak to Bang ujął "złego diabli nie biorą".
Zająłem się walentynkowymi prezentami dla moich przyjaciół - kto nie ucieszyłby się z kilkuset kolorowych prezerwatyw?! Cóż, oni. Nie docenili nawet tego, że musiałem odwiedzić aż 8 aptek, żeby zgromadzić taki zapas. Nie docenili także zrobienia z nich stylowych balonów i rozwieszenia po mieszkaniu.
Wpierdol, jaki później mi spuścili, był wart tego czynu.


------ 

Sugeruję, żebyście sobie któryś z tego wybrali, a ja to dopiszę.
Za specjalnych pomysłów nie mam :F

W sensie mam pomysł na jedno dłuższe ale nie wiem na razie jak to opisać.

W sumie to jestem otwarta też na wasze pomysły.
Zasugerujcie coś jak chcecie, byle nie smuta.

To pisać komentarze czy coś :V

*odlatuje, udając, że nie ma ochoty na napisanie Taorisa, za którego by ją zlinczowali*

Ps. Z jakiegoś dziwnego powodu mam pół oneshota 2min napisane z zeszłego roku ftw. Taki tam fluff. Gdyby ktoś chciał, żebym to dokończyła i wstawiła to też krzyczeć w komentarzach.