Title/Tytuł: Toy Robot
Author/Autor: TenTen_Oppa/TenTenJjang
Consent for translation/Zgoda na tłumaczenie: Udzielona, dopóki piszę creditsy :3
Link to oryginal/Link do oryginału: Toy Robot
Genre/Gatunek: Romans, EU, supernatural
Rank/Ranga: M/16+
- Jello, proszę. Proszę, zabierz tą
rzecz sprzed mojej twarzy... To nie zabawka.
- Kim jesteś..? Powiedz mi! Gdzie jestem?
Moje oczy nie opuszczały broni wycelowanej między nie. Jedno pociągnięcie za spust i moja głowa byłaby przedziurawiona na wylot, właśnie przez mojego małego kompana, który okazał się odzyskać świadomość po tym wszystkim. Tylko dlaczego udawał, jeśli nie miał w ogóle umiejętności zapoznawczych?
Co się dzieje?!
- Jello, to ja, Yongguk-hyung. Znasz mnie, mieszkaliśmy razem dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie? - w momencie, kiedy to powiedział, uniósł brew.
Potaknąłem. Naprawdę, co do cholery się dzieje?!
- Co masz na myśli, mówiąc "dwa tygodnie"? Gdzie ja jestem? - zapytał znów.
- Jesteś w moim domu - odpowiedziałem i z jego zachowania wyczytałem, że nie rozumie, więc kontynuowałem wyjaśnienia jak najlepiej potrafiłem. - Znalazłem cię na środku drogi dwa tygodnie temu, nieprzytomnego. Było lodowato na zewnątrz, więc zabrałem cię ze sobą do domu. Nigdy bym cię nie skrzywdził, Jello...
- Nie mam na imię "Jello" - potrząsnął karabinem, a ja znów zamarłem.
- Okay, okay, przepraszam. Ale nie powiedziałeś mi, jakie jest twoje imię... W ogóle nie mówiłeś. Musiałem dać ci imię... Kim właściwie jesteś?
- Nie twój interes.
- Jest, jeśli żyjesz pod moją opieką!
- Opieką?
- Już ci mówiłem, byłem twoim opiekunem, od kiedy cię znalazłem. Nikt cię nie szukał i nie wiedział kim jesteś, więc utrzymywałem cię, czekając, aż ktoś się po ciebie zgłosi.
Opuścił broń i przechylił głowę.
- Naprawdę? Ty... Naprawdę się mną opiekowałeś?
Skinąłem energicznie, wzdychając z ulgą, kiedy sturlał się ze mnie i stanął obok łóżka. Natychmiast zeskoczyłem z materaca i spojrzałem na niego, by upewnić się, że nie celuje we mnie ponownie tą rzeczą. To dość dziwne, że zniknęła.
- Moje przeprosiny. Nie miałem zamiaru cię zastraszyć. Myślałem, że jesteś zagrożeniem - powiedział, kiedy patrzyłem na niego, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do dźwięku jego głosu.
- Kim jesteś..? Powiedz mi! Gdzie jestem?
Moje oczy nie opuszczały broni wycelowanej między nie. Jedno pociągnięcie za spust i moja głowa byłaby przedziurawiona na wylot, właśnie przez mojego małego kompana, który okazał się odzyskać świadomość po tym wszystkim. Tylko dlaczego udawał, jeśli nie miał w ogóle umiejętności zapoznawczych?
Co się dzieje?!
- Jello, to ja, Yongguk-hyung. Znasz mnie, mieszkaliśmy razem dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie? - w momencie, kiedy to powiedział, uniósł brew.
Potaknąłem. Naprawdę, co do cholery się dzieje?!
- Co masz na myśli, mówiąc "dwa tygodnie"? Gdzie ja jestem? - zapytał znów.
- Jesteś w moim domu - odpowiedziałem i z jego zachowania wyczytałem, że nie rozumie, więc kontynuowałem wyjaśnienia jak najlepiej potrafiłem. - Znalazłem cię na środku drogi dwa tygodnie temu, nieprzytomnego. Było lodowato na zewnątrz, więc zabrałem cię ze sobą do domu. Nigdy bym cię nie skrzywdził, Jello...
- Nie mam na imię "Jello" - potrząsnął karabinem, a ja znów zamarłem.
- Okay, okay, przepraszam. Ale nie powiedziałeś mi, jakie jest twoje imię... W ogóle nie mówiłeś. Musiałem dać ci imię... Kim właściwie jesteś?
- Nie twój interes.
- Jest, jeśli żyjesz pod moją opieką!
- Opieką?
- Już ci mówiłem, byłem twoim opiekunem, od kiedy cię znalazłem. Nikt cię nie szukał i nie wiedział kim jesteś, więc utrzymywałem cię, czekając, aż ktoś się po ciebie zgłosi.
Opuścił broń i przechylił głowę.
- Naprawdę? Ty... Naprawdę się mną opiekowałeś?
Skinąłem energicznie, wzdychając z ulgą, kiedy sturlał się ze mnie i stanął obok łóżka. Natychmiast zeskoczyłem z materaca i spojrzałem na niego, by upewnić się, że nie celuje we mnie ponownie tą rzeczą. To dość dziwne, że zniknęła.
- Moje przeprosiny. Nie miałem zamiaru cię zastraszyć. Myślałem, że jesteś zagrożeniem - powiedział, kiedy patrzyłem na niego, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do dźwięku jego głosu.
Mój Jello mówił.
Moje małe dziecko... które tak naprawdę nie było dzieckiem. Dzieci nie trzymają karabinów...
- Więc, um... Porozmawiajmy przy śniadaniu - wyszedłem z pokoju, dłońmi przeczesując włosy. Umyłem twarz, a później znalazłem go na dole, siedzącego jak zwykle przy stole, patrzącego przed siebie. Przez chwilę wyglądał jak dawny Jello, ale musiałem pamiętać, że osobowość mojego dziecięcego gościa obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni i naprawdę... Nie mogłem już mu ufać.
Otworzyłem lodówkę, łapiąc za mleko i galaretkę. Wziąłem miskę dla siebie i paczkę płatków. Wróciłem do stołu i podałem chłopakowi galaretkę, siadając naprzeciw niego. Obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Jedz - powiedziałem.
- Co to jest? - zapytał, obserwując przekąskę przed sobą.
- Śniadanie.
- Co to "śniadanie"? - spojrzałem na niego, opierając łokcie na stole.
- Jello, pamiętasz cokolwiek?
- Niewiele.
Jak on mógł? Jak to w ogóle było możliwe? Ostatniej nocy miał się całkiem w porządku. Był sobą, czy raczej tym, kim myślałem, że jest. Z dwiema osobowościami, pokazał mi po prostu, że nie mogłem być pewny, która z nich była prawdziwa. Przecież nie wiedziałem, czy "mówiący" Jello był tym prawdziwym. Mówił, myślał, miał broń...
To sprawiło, że poczułem się trochę przybity, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie zobaczę znów tego dzieciaka... Chwila, co ja wygaduję? To wszystko jest szalone...
- Okay – westchnąłem. - Ale czy mógłbyś mi powiedzieć, jakie jest twoje imię? - spytałem.
- Jestem agent Librae Zelo, piąta pozycja w klasyfikacji Librae, najnowszy android z mojego modelu.
Zamrugałem kilkakrotnie.
Moje małe dziecko... które tak naprawdę nie było dzieckiem. Dzieci nie trzymają karabinów...
- Więc, um... Porozmawiajmy przy śniadaniu - wyszedłem z pokoju, dłońmi przeczesując włosy. Umyłem twarz, a później znalazłem go na dole, siedzącego jak zwykle przy stole, patrzącego przed siebie. Przez chwilę wyglądał jak dawny Jello, ale musiałem pamiętać, że osobowość mojego dziecięcego gościa obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni i naprawdę... Nie mogłem już mu ufać.
Otworzyłem lodówkę, łapiąc za mleko i galaretkę. Wziąłem miskę dla siebie i paczkę płatków. Wróciłem do stołu i podałem chłopakowi galaretkę, siadając naprzeciw niego. Obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Jedz - powiedziałem.
- Co to jest? - zapytał, obserwując przekąskę przed sobą.
- Śniadanie.
- Co to "śniadanie"? - spojrzałem na niego, opierając łokcie na stole.
- Jello, pamiętasz cokolwiek?
- Niewiele.
Jak on mógł? Jak to w ogóle było możliwe? Ostatniej nocy miał się całkiem w porządku. Był sobą, czy raczej tym, kim myślałem, że jest. Z dwiema osobowościami, pokazał mi po prostu, że nie mogłem być pewny, która z nich była prawdziwa. Przecież nie wiedziałem, czy "mówiący" Jello był tym prawdziwym. Mówił, myślał, miał broń...
To sprawiło, że poczułem się trochę przybity, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie zobaczę znów tego dzieciaka... Chwila, co ja wygaduję? To wszystko jest szalone...
- Okay – westchnąłem. - Ale czy mógłbyś mi powiedzieć, jakie jest twoje imię? - spytałem.
- Jestem agent Librae Zelo, piąta pozycja w klasyfikacji Librae, najnowszy android z mojego modelu.
Zamrugałem kilkakrotnie.
Co, co, co... co? Agent kto, co? Cóż,
to by tłumaczyło broń... ale wciąż... Agent kto, android jaki?
- Przepraszam, ja... nie rozumiem.
Westchnął i wywrócił oczami.
- Moi stwórcy nazwali mnie "Zelo".
- Masz na myśli... twoich rodziców?
- Co to "rodzic"?
To taaaakie dziwaczne.
- Okay, okay - sfrustrowany przeczesałem włosy dłonią. - Zacznijmy od początku. Przede wszystkim ile masz lat?
- Dwie...
- To niemożliwe - pokręciłem głową. - Niemożliwe byś miał dwa lata...
- Dwie oktawy - spojrzał na mnie jak na dziwaka. - Dlaczego liczysz w latach?
- Ponieważ tak się liczy wiek. W latach. Poczekaj, jedna oktawa to osiem lat, tak? Więc... masz szesnaście lat?
- Mam dwie, a ty jesteś dziwny.
- Okay, masz szesnaście lat i masz na imię Zelo - powiedziałem do siebie. Ta informacja mogła być przydatna dla policji. Co za cudaczne dziecko i przedziwne imię. - Gdzie są twoi rodzice? Wiesz może?
- Kim są ci "rodzice", o których wspominasz?
- Twoja mama? Twój tata? Ktoś, kto zajmuje się tobą? Może opiekun? - pokręcił głową. Co za dylemat... - Okay, skąd jesteś? - zapytałem.
- Hades.
Czy gdziekolwiek na świecie są miasta nazwane "Hades"?
- Gdzie to jest?
- Daleko.
- Jak daleko?
- Bardzo daleko.
- W innym mieście? Innym kraju? Na innym kontynencie?
- Dlaczego nie spróbujesz od razu "na innej planecie"? - westchnął.
- Co? - zaśmiałem się.
Nie, to niemożliwe. To dziecko sobie ze mną
pogrywało...- Przepraszam, ja... nie rozumiem.
Westchnął i wywrócił oczami.
- Moi stwórcy nazwali mnie "Zelo".
- Masz na myśli... twoich rodziców?
- Co to "rodzic"?
To taaaakie dziwaczne.
- Okay, okay - sfrustrowany przeczesałem włosy dłonią. - Zacznijmy od początku. Przede wszystkim ile masz lat?
- Dwie...
- To niemożliwe - pokręciłem głową. - Niemożliwe byś miał dwa lata...
- Dwie oktawy - spojrzał na mnie jak na dziwaka. - Dlaczego liczysz w latach?
- Ponieważ tak się liczy wiek. W latach. Poczekaj, jedna oktawa to osiem lat, tak? Więc... masz szesnaście lat?
- Mam dwie, a ty jesteś dziwny.
- Okay, masz szesnaście lat i masz na imię Zelo - powiedziałem do siebie. Ta informacja mogła być przydatna dla policji. Co za cudaczne dziecko i przedziwne imię. - Gdzie są twoi rodzice? Wiesz może?
- Kim są ci "rodzice", o których wspominasz?
- Twoja mama? Twój tata? Ktoś, kto zajmuje się tobą? Może opiekun? - pokręcił głową. Co za dylemat... - Okay, skąd jesteś? - zapytałem.
- Hades.
Czy gdziekolwiek na świecie są miasta nazwane "Hades"?
- Gdzie to jest?
- Daleko.
- Jak daleko?
- Bardzo daleko.
- W innym mieście? Innym kraju? Na innym kontynencie?
- Dlaczego nie spróbujesz od razu "na innej planecie"? - westchnął.
- Co? - zaśmiałem się.
Hm... inna planeta. Gdybym tylko był dość głupi, by w to uwierzyć.
- Nie, naprawdę. Wiem, że sobie żartujesz, ale na serio. Skąd jesteś? I czy na pewno masz na imię "Zelo"? To dość dziwne imię.
- Potwierdzam – potaknął. - Według mojej bazy danych jestem Librae Zelo, mimo iż mój system chyba został nieco uszkodzony.
- Baza danych? Co?
- Widzę, że mi nie wierzysz - wstał wzdychając. - Więc ci pokażę.
- Co mi pokażesz...?
Nie miałem czasu by pomyśleć, kiedy krzyknąłem, wydając z siebie bardzo niemęski dźwięk, gdy chłopak przede mną zaczął się zniekształcać. O boże, to musiał być sen. Uszczypnąłem się, kiedy tylko zdołałem, uderzyłem w policzki kila razy, nieudolnie próbując obudzić się z tego koszmaru.
- Wierzysz mi teraz? - nie miałem wystarczająco czasu, by odpowiedzieć, kiedy powrócił do swojego wcześniejszego wyglądu, siadając z powrotem na stole. Mózg. Mi. Wyparował!
Jak to było w ogóle możliwe? Czego ja byłem świadkiem?
- Jestem zmiennokształtny - powiedział. - Jestem pierwszym z mojego rodzaju. Mogę przyjąć dowolny kształt, rozmiar i tożsamość, a dzięki moim zdolnościom na mojej rodzinnej planecie byłem szpiegiem do infiltracji każdej bazy wroga. Jestem zaawansowany, więc nie przejmuję tylko wyglądu, ale również rzeczy zakodowane w DNA, co pozwala mi łatwo przeniknąć najtrudniejsze systemy bezpieczeństwa. Tylko ja jeden we wszechświecie mam tak wysoką rangę.
Tym razem słuchałem cicho, kiedy mówił. Było oczywiste, że to nie sen i czymkolwiek był ten android, czy jak mu tam, zdecydowanie nie był dzieckiem. Nie moim kochanym Jello.
- Więc jesteś z planety Hades – zacząłem. - Jak to jest... Że nigdy o niej nie słyszeliśmy?
- Znajduje się w innym układzie słonecznym niż wasz. Ludzie jeszcze nie odkryli technologii, by podróżować tak daleko. Moja planeta jest miliardy lat świetlnych stąd.
Potaknąłem, nie będąc pewien, czy ułożyłem sobie to wszystko prawidłowo.
- W takim razie um, jak tutaj trafiłeś? Znaczy na Ziemię.
- Uciekałem - spuścił wzrok.
- Uciekałeś? Dlaczego? Jesteś jakimś typem poszukiwanego kryminalisty albo coś?
- Jestem poszukiwany. Ale nie jestem kryminalistą – powiedział. - To skomplikowane.
- I tak zaszedłem daleko. Sprawdź mnie.
- Cóż... Jestem kimś, kogo nazywają "wadliwym".
- Wadliwym? Jesteś popsuty?
- Według nich, jestem - zerknął na mnie. - Ciągle nie przyjmowałem rozkazów podczas misji. Za każdym razem czułem, że coś jest nie tak. Nie słuchałem moich dowódców, mimo iż nie jestem do tego zaprogramowany. Kiedy zaczęło się tak dziać częściej, przysparzając wiele kłopotów, zdecydowali, że muszą mnie uśpić.
- Uśpić? - uniosłem brwi. - Masz na myśli, że chcieli cię...
- Zabić - dokończył moje zdanie. - Chcieli mnie zabić - westchnął, kiedy się skuliłem. To takie bez serca, ale z kolei roboty nie mają serca...
- Uciekłem przy pomocy mojego opiekuna i podążałem do matki Venus.
- Venus?
- Jestem librae. Wszyscy jesteśmy bezpośrednimi potomkami bogini Venus.
- To wszystko jest prawdziwe?
- Twój gatunek wierzy w bogów i boginie, które są mistycznymi istotami. Są prawdziwi. Oni tylko opuścili ludzi tysiące lat temu, kiedy wasza rasa okazała się być zbyt rozczarowującą. Żyją w niebach, każdy bóg ma swoją własną sferę. Po tym jak opuścili ludzi, stworzyli nas.
- Roboty?
- Jestem androidem - powiedział lekko obrażony. - W każdym razie, podążałem do matki Venus, szukając ochrony. Wtedy mój silnik zawiódł i wylądowałem w twojej galaktyce. Nie wiem, co było dalej, ale zgaduję, że rozbiłem się tutaj i wtedy znalazłeś mnie.
Tak więc nie był porzuconym dzieckiem. Cóż, w pewien sposób był, a skoro podjął się takiej podróży w poszukiwaniu bezpieczeństwa, musiał naprawdę bać się o swoje życie. Tamci dowódcy brzmieli niezbyt przyjaźnie. Zupełnie.
- Ale - zacząłem - jesteś w stanie mówić i jesteś całkowicie niezależny. Dlaczego byłeś... wiesz... dlaczego zachowywałeś się tak dziwnie przez ostatnie kilka tygodni?
- Rozbicie musiało mieć duży wpływ na mój system. Aby odzyskać siły, inne androidy zazwyczaj przechodzą do stanu hibernacji – odpowiedział. - Mam alternatywną osobowość, która pojawia się, kiedy jestem wyłączony. "Jello", o którym mówisz jest alternatywnym mną. Jest kompletnie bezużyteczny i nie mam pojęcia, co jest celem jego bycia, kiedy mnie nie ma.
- Hej, nie mów tak o nim. Lubię go - powiedziałem, dowiadując się jak głupio to zabrzmiało. - Plus, jeśli by go tam nie było, byłbyś już martwy i zapewne pod ziemią.
- Chyba. Na razie nie jestem do końca pewien, czy działam dobrze, ale w przypadku, gdy mój system znów padnie, twój "Jello" wróci - wstrząsnął ramionami.
- A jak długo zamierzasz zostać... tutaj?
- Niedługo - wstał z miejsca. - Nie jestem w formie do podróżowania na razie, dlatego pytam cię pozwolenie na zostanie z tobą dłużej. Już zajmowałeś się mną wcześniej, więc wiem, że nie będziesz miał nic przeciwko.
Chcę Jello, nie ciebie - powiedziałem sam do siebie, ale potaknąłem mimo wszystko. Hej, tak długo, jak nie będzie mi przeszkadzał. Jestem zbyt zajęty szkołą w każdym razie.
- Po prostu pomóż mi znaleźć mój statek - powiedział, nim zniknął. Zerknąłem na moje bardziej niż nasączone płatki.
- Nie jestem w nastroju do jedzenia - odsunąłem miskę od siebie.
Komentuję dopiero ten rozdział, chociaż miałam ambicję od początku, jednak czytałam je u mamy na komputerze i miałam mało czasu, więc je szybko "wchłonęłam". Ekhem! A więc... Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga, ponieważ od dawna szukałam opowiadań BangZelo. Dziękuję Ci, za przetłumaczenie tego opowiadania! ^^ A teraz lecę czytać dalej!
OdpowiedzUsuń