poniedziałek, 31 grudnia 2012

[TR] 2. Tygodnie


Title/Tytuł: Toy Robot
Author/Autor: TenTen_Oppa/TenTenJjang
Consent for translation/Zgoda na tłumaczenie: Udzielona, dopóki piszę creditsy :3
Link to oryginal/Link do oryginału: Toy Robot
Genre/Gatunek: Romans, EU, supernatural
Rank/Ranga: M/16+

Obserwowałem mojego tajemniczego gościa, gdy bawił się zabawkami. Minął tydzień odkąd go przyniosłem i wciąż nie miałem pojęcia, kim on był. Policja już została poinformowana o jego istnieniu. Zrobiłem nawet kilka ulotek i rozesłałem je po okolicy, ale nikt się po niego nie zgłosił. To tylko sprawiło, że miałem ochotę stłuc tego, kto odważył się pozostawić tak pięknego dzieciaka. Przyznaję, że może brakowało mu podstawowych umiejętności do przetrwania i wymagał stałej uwagi, ale poza tym mieć go przy sobie było samą przyjemnością. Rzeczywiście zaczynałem się do niego przyzwyczajać - był dla mnie jak bezpański kot. Zabierasz go ze sobą, ponieważ czujesz się źle, ale kiedy rosnie, zaczynasz się do niego przyzwyczajać tak, że nigdy nie pozwolisz mu odejść. Zaczynałem naprawdę lubić to dziecko.
Był bardzo cichy, a kiedy nie spał, bawił się jedną z zabawek, które mu kupiłem lub oglądał telewizję. Często bawił się w wannie. Był dziwnie zafascynowany, jeśli chodziło o wodę, dlatego każdego dnia pozwalałem mu bawić się w wannie przez godzinę lub przed wieczorną toaletą. Później kąpałem go, ubierałem i prowadziłem do łóżka.
Nie spał więcej na kanapie. Kupiłem mu matę do spania i położyłem w pokoju obok mojego łóżka. Codziennie, kiedy zapadał w sen, gasiłem światło. Wciąż nie odzywał się i gdyby nie był taki wysoki, mógłby być mylony z dzieckiem, które jeszcze nie mówiło. Lubił cicho układać puzzle lub bawić się samochodzikami, które mu dałem i zwracał na mnie uwagę ilekroć mu czytałem. Nie uśmiechał się, ani nie śmiał i nigdy nie jadł, co było jedyną rzeczą, która mi kompletnie w nim nie pasowała. Rozumiem - był umysłowo chory, ale siedem dni bez jedzenia? Dla ludzi to niemożliwe...
Doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie podkradał jedzenie, kiedy nie było mnie w pobliżu. Chociaż było trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy niczego nie brakowało. Wreszcie, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem w jego ustach po całym tym tygodniu, był kubek truskawkowej galaretki. Był to dziwny widok od chwili, gdy próbował tego, aż do momentu, gdy zaczął wcinać.
Zacząłem kupować mnóstwo galaretki przeznaczonej tylko dla niego, od kiedy stało się to jedyną rzeczą, którą jadł. Tak oto zacząłem nazywać go "Jello".
Nie wyglądało na to, żeby mu to przeszkadzało, plus nie miałem pojęcia jak nazywać to dziecko, więc byłem szczęśliwy, że wreszcie ma imię... albo pseudonim. Minęły dwa tygodnie i zaczynałem się martwić, kiedy nikt nie pytał o niego. Pewnie mógłbym się nim zaopiekować, ale nie sądzę bym nadawał się na opiekuna kogoś, kto jest zaledwie parę lat młodszy ode mnie. Mam tylko dwadzieścia dwa lata, nie potrafię wychować dziecka na własną rękę.
Uczyłem się wieczorem, a Jello jak zwykle oglądał telewizję, będąc przy tym najsłodszym, małym stworzeniem na świecie, gdy zadzwonił mój telefon. Policja...
- Komisarzu! - nareszcie odpowiedziałem - Czy znalazł pan kogokolwiek?
- Przepraszam, nikt nie zgłosił się jeszcze po dziecko. Chcieliśmy poprosić cię, żebyś zaopiekował się nim trochę dłużej.
- Nikt? - przetarłem oczy – Jest pan pewien? Minęły dwa tygodnie. Jego rodzice lub ktoś inny musiał zauważyć, że go nie ma.
- Obawiam się, że to może być porzucenie. Nie jesteśmy jeszcze pewni, ale jeśli nie możesz opiekować się nim, możemy przekazać ci numery do kilku sierocińców. Zajmą się nim do czasu, kiedy ktoś się po niego zgłosi.
 Westchnąłem, spoglądając na mojego podopiecznego. Czy na pewno chciałem wysłać go do sierocińca? Spojrzał na mnie i przechylił głowę.
- Nie - odpowiedziałem - zatrzymam go trochę dłużej. Jeśli nie będę w stanie się nim opiekować, sam go oddam.
Westchnąłem, odkładając telefon. Miałem dylemat...
Do kogokolwiek to dziecko należało, postanowiłem zapamiętać, żeby uderzyć go w twarz, gdy tylko go znajdę. Za bycie tak bezuczuciowym.
- Hej, Jello... - wstałem i podszedłem do niego - Odezwij się do mnie znowu - powiedziałem siadając na dywanie obok niego. Kontynuował zabawę, kompletnie ignorując mnie, chociaż wiedziałem, że nie robi tego celowo. Zdecydowanie był w swoim własnym świecie i wychodził z niego tylko, gdy:
- usłyszał wodę,
- widział galaretkę
- czytałem mu
Wiedziałem, że potrafi mówić. Pierwszego dnia powiedział "zamknięcie systemu". To były jedyne słowa, które opuściły jego usta. Zastanawiałem się, co mogłoby to oznaczać, ale do niczego nie doszedłem, a on nie chciał mówić.

  - Chodź, pora spać - zabrałem mu jego zabawki. Wyciągnął rękę, by odebrać mi je, a ja tylko zaśmiałem się i złapałem go - jutro znów się pobawisz.

  Nie zaprotestował, co było kolejnym powodem, dla którego go tak lubiłem - był łatwy do przekonania. Niechlujny, ale łatwy do przekonania. 

  Wciąż rozlewał mleko na swoją głowę i kiedy tylko zostawiałem go samego rozpluskiwał wodę wszędzie, również na większość moich książek, ale zawsze mu wybaczałem. Położyłem go na jego macie i okryłem kocem. Potem usiadłem obok niego i zacząłem czytać jego ulubioną dobranockę "Jeśli podarujesz myszy ciastko" - słuchał uważnie do samego końca.

  Położyłem książkę na nocnym stoliku, życząc mu dobrej nocy. Potargałem nieco jego włosy, zanim wyłączyłem światło, opadając na moje własne łóżko. Ta noc była inna, pięć minut później, chłopak wślizgnął się na miejsce obok mnie. Byłem bardzo zaskoczony, ale przykryłem nas obu kocem, kiedy tylko zamknął oczy i pocałowałem go w czoło.

  - Dobranoc, dzieciaku.


***


  Usłyszałem jakiś dźwięk o wysokim tonie tuż przy moim uchu, zanim poczułem jak coś ciężkiego ląduje na mnie. Już ranek?

 Otworzyłem powoli oczy, próbując dowiedzieć się, co wydawało ten przeklęty dźwięk, kiedy zobaczyłem coś czarnego wycelowanego w moją twarz.

  Co do...?

  Moje oczy rozszerzyły się, kiedy zauważyłem, co to było.

  Broń...

Jakiś dziwny, kosmiczny karabin maszynowy. Moje serce nagle podskoczyło do gardła, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, kto go trzyma.

  - Jello...?

  Zastanawiałem się przez chwilę, czy czasami nie śnię, ponieważ nie było mowy, żeby tak nagle mój dziecięcy gość miał laserową broń wycelowaną we mnie.

Tak właściwie skąd miałby mieć broń?!

Skąd ją wziął i jak to było możliwe, by wiedział jak jej użyć? Nie miałem czasu żeby o tym myśleć, byłem zbyt przerażony.

  - Zidentyfikuj się - powiedział.

Moje oczy poszerzyły się. Mówił głośno, wyraźnie, pewnie. Nie rozpoznawałem wyrazu jego twarzy. Jeśli chodziło o cechy fizyczne, to był wciąż Jello, ale ten głos i ten widok... To nie było to dziecko, które zabrałem ze sobą.

  - Jello, przyjacielu. Zabierz tą rzecz sprzed mojej twarzy.

  - Daję ci dziesięć sekund, byś powiedział mi, kim jesteś.

  Co się działo?

  - To ja, YongGuk. Znasz mnie. Nie pamiętasz?

  - Moja baza danych nie rozpoznaje imienia "YongGuk". Powtarzam: powiedz, kim jesteś.

  Koniec broni był teraz pomiędzy moimi oczami.

  O boże...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz