Beta: Brak. CHIWLOWO.
Dedykacje:
Dla C. - wiesz za co, ale głównie za tą klatkę na ryju XD
Dla Psycho - bo mi wypruwa flaki D:
Dla Calla - bo jesteś jedynym facetem, którego znam i który się tym jara o_O
Dla Ren - bo doceniła~
Ten jego rozbawiony wzrok z nad talerza doprowadzał mnie do
furii. Wyglądał jak kot, który dorwał się do ulubionej miski śmietanki. Jak
można być wściekłym na kogoś, kogo się tak potrzebuje? Po kolejnym uśmiechu
rozważyłem opcję wepchnięcia mu kurczaka z warzywami tak, żeby przestał to
robić. Skończyłem jeść pierwszy i w ciszy podniosłem się do zmywarki.
Odwracając się ponownie zostałem obdarzony dawką złośliwości w wykonaniu tego
pajaca-żyrafki. Wrzuciłem niedbale naczynia i zakomunikowałem.
- Ubieraj się, wychodzimy.
Poczułem na sobie jego zdumiony wzrok. Przełknął i niewyraźnie wyksztusił.
- Gdzie idziemy?
„Gdziekolwiek, gdzie tłum nie pozwoli mi cię udusić lub, co gorsza, zmienić zdania na temat twojej nietykalności.” pomyślałem ponuro, ale na głos wypowiedziałem tylko jedną swoją myśl.
- Do piekła.
- Ale ja nie chcę iść do szkoły! – zaprotestował nagle zjawiając się obok mnie. Przewróciłem oczami, zarzucając na siebie kurtkę.
- Idziemy do sklepu z deskorolkami. – z westchnieniem obróciłem się do niego. Kończył właśnie wiązać buty, co częściowo uniemożliwiały mu włosy rozsypane w nieładzie, przez co ograniczały jego pole widzenia.
- Bang, no wiesz co?! Masz jakieś dziwne pojęcie piekła! – wyprostował się i posłał mi spojrzenie pełne wyrzutu.
- Idź już. – wypchnąłem go za drzwi, zanim zaczął kazanie na temat mojego światopoglądu. Cóż, ja i deskorolka to niezbyt udane połączenie. Wręcz zabójcze. Nie wiem, jak Zelo może jeździć na tym wynalazku szatana.
Zgarnąłem portfel i klucze, upewniłem się, że telefon wciąż jest w kieszeni moich spodni i po chwili zamykałem drzwi mieszkania. Wyszliśmy na ulicę i zaobserwowałem jak z niepokojem przygląda się ludziom dookoła nas. Na ten widok zmiękłem trochę. Teoretycznie powinien mieć traumę, a bez problemu zgadza się na wyjście ze mną. Uświadomiłem sobie, że traktuje go w ten sposób, ponieważ boję się o niego. Ta myśl wcale nie poprawiła mi humoru – od kiedy zachowuję się jak typowy uczestnik dram? No tak, wpływy niektórych ludzi oddziałują na psychikę.
Zrezygnowany wolno wypuściłem powietrze z płuc i splotłem swoją dłoń z jego. Zerknął na mnie zaskoczony, ale po chwili przysunął się bliżej, niemalże zasłaniając rękawem kurtki nasze małe wsparcie. Odprężyłem się lekko i postanowiłem, że zamorduję każdego fana, który nas dzisiaj zatrzyma. Na szczęście ludzie mijali nas z obojętnością, a my powoli kierowaliśmy się w stronę ulubionego sklepu Zelo. Po tamtym incydencie nie wspomniał ani słowem, że stracił swoją ulubioną deskorolkę. Pamiętałem, ile dla niego znaczyła, więc postanowiłem mu to zrekompensować. Wchodząc do pomieszczenia pożałowałem swojej decyzji. Poczułem szarpnięcie, więc poluźniłem uchwyt i Jelly z prędkością światła wystrzelił w stronę półek. Rozbawiony uznałem, że pozwolę mu samemu dokonać wyboru. Obserwowałem, jak ze skupieniem ogląda różne modele deskorolek. Cena nie grała dla mnie szczególnej roli – liczyło się to, że jest szczęśliwy. Poza tym po tych wszystkich koncertach myślę, że byłbym w stanie wykupić mu pół tego sklepu. Nie, żebym mu o tym kiedykolwiek wspomniał, przecież nie jestem samobójcą. Po 40 minutach dziękowałem temu, kto postawił tu krzesełka. Z rozbawieniem śledziłem zaaferowanych sprzedawców, którzy próbowali dogodzić Zelo. A to nie pasował mu wzór, kółeczka czy kolor napisów. Zapamiętałem, żeby poszczuć go na naszą stylistkę, najlepiej z HimChan’em. Już w tym momencie zaczynałem współczuć kobiecie, ale wizja blondyna ubranego w tą okropną, tęczową bluzę całkowicie wyleczyła mnie z wyrzutów sumienia. Po ponad godzinie biernego siedzenia przyuważyłem grupkę nastolatek wchodzących do sklepu. Niedobrze. Jakimś cudem wśród półek znalazłem Zelo w towarzystwie pracownika sklepu i przedstawiłem mu sytuację. Nie wyglądał na szczęśliwego, że przerywają mu wybieranie. W momencie, kiedy usłyszałem masowy pisk, z którego zdołałem wyróżnić jedynie nazwę naszego zespołu, podjąłem decyzję. Pochyliłem się, tym samym zasłaniając go przed widokiem reszty, i lekko pocałowałem. Zupełnie ignorując zdegustowaną minę sprzedawcy odsunąłem się od niego, po czym mruknąłem cicho.
-Zobaczymy się później. Zaufaj mi. – wcisnąłem mu swój portfel do ręki i odwróciłem się z szerokim uśmiechem do dziewczyn. Gdy ruszyłem w ich stronę i zaproponowałem spacer myślałem, że stężenie dźwięku w powietrzu przekroczyło swoje granice. To smutne, że nie zauważały tej żądzy mordu w moich oczach.. Trajkotały, wciąż szczęśliwe z mojego towarzystwa, a ja im tylko potakiwałem lub uśmiechałem się szeroko. Niektóre rodzaje fanek są bardzo męczące. Jeśli tak wyglądało piekło, to chyba zostanę grzecznym chłopcem.
- Ubieraj się, wychodzimy.
Poczułem na sobie jego zdumiony wzrok. Przełknął i niewyraźnie wyksztusił.
- Gdzie idziemy?
„Gdziekolwiek, gdzie tłum nie pozwoli mi cię udusić lub, co gorsza, zmienić zdania na temat twojej nietykalności.” pomyślałem ponuro, ale na głos wypowiedziałem tylko jedną swoją myśl.
- Do piekła.
- Ale ja nie chcę iść do szkoły! – zaprotestował nagle zjawiając się obok mnie. Przewróciłem oczami, zarzucając na siebie kurtkę.
- Idziemy do sklepu z deskorolkami. – z westchnieniem obróciłem się do niego. Kończył właśnie wiązać buty, co częściowo uniemożliwiały mu włosy rozsypane w nieładzie, przez co ograniczały jego pole widzenia.
- Bang, no wiesz co?! Masz jakieś dziwne pojęcie piekła! – wyprostował się i posłał mi spojrzenie pełne wyrzutu.
- Idź już. – wypchnąłem go za drzwi, zanim zaczął kazanie na temat mojego światopoglądu. Cóż, ja i deskorolka to niezbyt udane połączenie. Wręcz zabójcze. Nie wiem, jak Zelo może jeździć na tym wynalazku szatana.
Zgarnąłem portfel i klucze, upewniłem się, że telefon wciąż jest w kieszeni moich spodni i po chwili zamykałem drzwi mieszkania. Wyszliśmy na ulicę i zaobserwowałem jak z niepokojem przygląda się ludziom dookoła nas. Na ten widok zmiękłem trochę. Teoretycznie powinien mieć traumę, a bez problemu zgadza się na wyjście ze mną. Uświadomiłem sobie, że traktuje go w ten sposób, ponieważ boję się o niego. Ta myśl wcale nie poprawiła mi humoru – od kiedy zachowuję się jak typowy uczestnik dram? No tak, wpływy niektórych ludzi oddziałują na psychikę.
Zrezygnowany wolno wypuściłem powietrze z płuc i splotłem swoją dłoń z jego. Zerknął na mnie zaskoczony, ale po chwili przysunął się bliżej, niemalże zasłaniając rękawem kurtki nasze małe wsparcie. Odprężyłem się lekko i postanowiłem, że zamorduję każdego fana, który nas dzisiaj zatrzyma. Na szczęście ludzie mijali nas z obojętnością, a my powoli kierowaliśmy się w stronę ulubionego sklepu Zelo. Po tamtym incydencie nie wspomniał ani słowem, że stracił swoją ulubioną deskorolkę. Pamiętałem, ile dla niego znaczyła, więc postanowiłem mu to zrekompensować. Wchodząc do pomieszczenia pożałowałem swojej decyzji. Poczułem szarpnięcie, więc poluźniłem uchwyt i Jelly z prędkością światła wystrzelił w stronę półek. Rozbawiony uznałem, że pozwolę mu samemu dokonać wyboru. Obserwowałem, jak ze skupieniem ogląda różne modele deskorolek. Cena nie grała dla mnie szczególnej roli – liczyło się to, że jest szczęśliwy. Poza tym po tych wszystkich koncertach myślę, że byłbym w stanie wykupić mu pół tego sklepu. Nie, żebym mu o tym kiedykolwiek wspomniał, przecież nie jestem samobójcą. Po 40 minutach dziękowałem temu, kto postawił tu krzesełka. Z rozbawieniem śledziłem zaaferowanych sprzedawców, którzy próbowali dogodzić Zelo. A to nie pasował mu wzór, kółeczka czy kolor napisów. Zapamiętałem, żeby poszczuć go na naszą stylistkę, najlepiej z HimChan’em. Już w tym momencie zaczynałem współczuć kobiecie, ale wizja blondyna ubranego w tą okropną, tęczową bluzę całkowicie wyleczyła mnie z wyrzutów sumienia. Po ponad godzinie biernego siedzenia przyuważyłem grupkę nastolatek wchodzących do sklepu. Niedobrze. Jakimś cudem wśród półek znalazłem Zelo w towarzystwie pracownika sklepu i przedstawiłem mu sytuację. Nie wyglądał na szczęśliwego, że przerywają mu wybieranie. W momencie, kiedy usłyszałem masowy pisk, z którego zdołałem wyróżnić jedynie nazwę naszego zespołu, podjąłem decyzję. Pochyliłem się, tym samym zasłaniając go przed widokiem reszty, i lekko pocałowałem. Zupełnie ignorując zdegustowaną minę sprzedawcy odsunąłem się od niego, po czym mruknąłem cicho.
-Zobaczymy się później. Zaufaj mi. – wcisnąłem mu swój portfel do ręki i odwróciłem się z szerokim uśmiechem do dziewczyn. Gdy ruszyłem w ich stronę i zaproponowałem spacer myślałem, że stężenie dźwięku w powietrzu przekroczyło swoje granice. To smutne, że nie zauważały tej żądzy mordu w moich oczach.. Trajkotały, wciąż szczęśliwe z mojego towarzystwa, a ja im tylko potakiwałem lub uśmiechałem się szeroko. Niektóre rodzaje fanek są bardzo męczące. Jeśli tak wyglądało piekło, to chyba zostanę grzecznym chłopcem.
W chwili, gdy już myślałem, że umrę z nudy i nadmiaru
słodkości, poczułem wibracje w moich spodniach. Przeprosiłem swoje towarzyszki
i odebrałem telefon, z ulgą przyjmując moment wolności. Tak, jak się
spodziewałem, był to szczęśliwy Jelly. Widocznie zakupił już deskorolkę swoich
marzeń. Podałem mu miejsce, w którym akurat byliśmy i ponagliłem go do
przyjścia. Ani chwili dłużej w tym koszmarze. Wkrótce w zasięgu naszego wzroku
pojawił się uśmiechnięty chłopak. Po serii pisków i krzyków skierowanych do
mojego chłopaka pozbyliśmy się dziewczyn i ruszyliśmy w stronę najbliższej
kawiarni. Nie chciał mi oddać deskorolki, więc szedł zwycięsko dzierżąc ją pod
pachą. Po przyjrzeniu się jego nabytkowi ze zdziwieniem zauważyłem, że jest
czerwona. Z misiem. Przez chwilę podejrzliwie rozmyślałem nad ukrytą aluzją,
ale postanowiłem to olać. Chce wojny? To w przyszłości ją dostanie. Wstąpiliśmy
do małej kawiarenki i zamówiłem nam ciasto oraz czekoladę z piankami.
Obserwując szczęście Zelo, poczułem się zadowolony ze swojego pomysłu, nawet,
jeśli zawierał tortury fanek. Szybko skonsumował swoje ciasto i wypił
czekoladę, a teraz wyraźnie łasił się do mojej. Czasem mam wrażenie, że
mieszkam z maszyną pochłaniającą słodycze. Co gorsza – wcale mu nie szkodziły.
W pewnym momencie nadział jedną z moich pianek na swój widelczyk od ciasta i
zjadł.
- To moje! – zrobił obrażoną minę, jak gdybym zagroził mu piłą mechaniczną za kradzież, po czym upolował drugą słodkość. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową i wróciłem do delektowania się ciastem. Wystarczyło „przypadkowo” odwrócić się w inną stronę, a z niewinną miną przygarnął sobie moją czekoladę.
- Dzieciak. – parsknąłem, gdy ubrudził się nią. Wyciągnąłem serwetkę i mimo protestów zacząłem czyścić jego usta. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Zanim go odebrałem zauważyłem, że było to połączenie zza granicy. Po chwili zaskoczenia przypomniałem sobie o ważnym telefonie, na który czekałem. Policjant podał mi wynik rozprawy dotyczącej ostatniego incydentu. Informowano nas w ten sposób tylko dlatego, że w szybkim tempie ewakuowaliśmy się z powrotem do Korei, a manager nie zezwolił na ponowne ściąganie Zelo w roli świadka. Z jego słów dowiedziałem się o innych przestępstwach i nadużyciach w wykonaniu tamtej trójki mężczyzn włącznie z ofiarami śmiertelnymi. Sprawcy zostali osadzeni w więzieniu na dożywocie, chociaż ja z chęcią głosowałbym za karą śmierci. Ot tak, dla większej zabawy. Tak, jak oni bawili się innymi ludźmi. Rozłączyłem się i ledwo zdążyłem się uchylić przed serwetką, którą wycelował we mnie Jelly. W tamtym momencie siedział i śmiał się ze mnie. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, ale i tak musiałem przekazać mu nowe wiadomości. A zdawało się, że było tak pięknie.
- Twoi oprawcy zostali ukarani. Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek jeszcze ich spotkał. – „a przynajmniej ja nie pozwolę ci ich spotkać” dodałem w myślach. Wiedziałem, że to i tak nie pomoże mu zapomnieć. Cała radość z niego uszła i mimowolnie poczułem się winny. Spełniłem swój obowiązek, ale pociągnęło to za sobą jego samopoczucie. Tak nienawidziłem, gdy milczał.
- Mów do mnie. – wyrwało mi się cicho, niezbyt świadomie. Widziałem, jak się wzdrygnął, a po chwili spojrzał na mnie pytająco.
- Lubię, jak do mnie mówisz. – obserwowałem go intensywnie, wciąż ciągnąc ten swoisty rodzaj gry. Nie odpowiedział mi. Odebrałem od niego swój portfel i niezbyt przytomnie zapłaciłem rachunek. W tej chwili ciasto, które zjadłem, nie wydawało się już takie słodkie. Wyszliśmy w milczeniu, zachowując się trochę jak dwie obce sobie osoby. A przecież tak nie było. Poczułem się źle z tego powodu – to bolało.
Po kilku minutach marszu i wewnętrznego dialogu ze swoim mózgiem przegrałem walkę z samym sobą. Wyciągnąłem rękę i przygarnąłem go do siebie, oszukując siebie, że to potrwa tylko kilka sekund. Wydawał się zaskoczony, ale z zadowoleniem przyjął taki obrót sytuacji. W tym momencie nie obchodziła mnie prasa ani opinia innych – moglibyśmy się znaleźć wśród setek aparatów, a ja bym go nie puścił. Prawdopodobnie media zrobiłyby z naszego związku tandetną, miłosną historię, a Kim zatłukłby mnie za kompromitację na zdjęciach. Czasem nie wiadomo, kto jest liderem tego całego burdelu – na pewno nie ja. Posiadam jedynie siłę przebicia i uspokojenia tych dzieci na tyle, aby ustawić się do sesji i nagrywać nowe utwory. Co, nawiasem mówiąc, zbliżało się do nas nieubłagalnie. Nie chciałem chwilowo martwić Zelo pracą, ale i tak będzie trzeba wziąć się do roboty. Kiedy? Niestety jak najszybciej.
Moment później znudził mu się marsz i oświadczył, że wypróbuje nową deskorolkę. Przyjąłem to na spokojnie – wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie.
- Tylko się nie zabij. – mruknąłem za nabierającym prędkości chłopakiem. Przyspieszyłem kroku nie chcąc zostać w tyle. Zaledwie moment później z zamyślenia wyrwał mnie huk i lekki stukot spadającej na twarde podłoże deskorolki. Spojrzałem na miejsce pochodzenia dźwięku i zamarłem. Na dole schodów leżał Zelo. To, że jeszcze nie wstał, nie wróżyło zbyt dobrze. Zbiegłem w dół pokonując po kilka schodków jednocześnie. Ukucnąłem i szturchnąłem go lekko, po czym odpowiedział mi jęk bólu. Powoli usiadł, mrugając w dezorientacji oczami. Wyglądało na to, że jego deskorolka straciła stabilność na schodach, a on z całą prędkością uderzył w beton. Z przerażeniem zauważyłem krew na jego twarzy, ale po chwili okazało się, że pochodzi z płytkich zadrapań. Po tym mogłem westchnąć z ulgą – nie wyglądało, żeby coś więcej zostało uszkodzone.
- Jelly, ty łamago. – zwróciłem się do niego, pomagając mu wstać z ziemi i otrzepując jego ciuchy. Wydawał się lekko oszołomiony i wciąż krzywił się z bólu.
- Bangie, to boli. – wyszeptał, a gdy zauważył, że ludzie dookoła nas przyglądają mu się z niepokojem, schował twarz w mojej kurtce. Lekko poklepałem go po głowie, co było jednoznacznym sygnałem dla gapiów. Moment później otaczał nas neutralny tłum.
- W porządku, zejdzie za kilka dni. – teraz, gdy byłem pewien, że nic mu się nie stało, strasznie chciało mi się śmiać z tej sytuacji. Oto jak Zelo, mistrz deskorolki naszego bandu, zaliczył prawdziwy lot ze schodów. Chyba powinien zostać mianowany też głównym lotnikiem.
- Jak ja mam się tak pokazać?! Jutro spotykamy się z managerem! – lekko spanikowany obserwował, jak zbieram jego deskorolkę. Fakt faktem, ale miał trochę racji.
- Coś się wymyśli. – mruknąłem chwytając go za rękę i prowadząc w stronę naszego mieszkania. Otworzyłem drzwi i przepuściłem go w progu. Wchodził do środka ze smutną miną. Cóż, może dla mnie to nie był koniec świata, ale dla jego wyglądu przy spotkaniach z fanami owszem. Skierował się do łazienki, gdzie zaczął zmywać krew z twarzy. Ja w tym czasie zacząłem grzebać w szafie szukając konkretnej rzeczy. Niezbyt mu ona pomoże, ale zminimalizuje jego dyskomfort, zanim jego twarz nie wróci do normalnego wyglądu. Gdy już ją znalazłem skierowałem się do salonu, gdzie Jelly z ponurą miną wycierał twarz. Obtarcia były widoczne głównie na szczęce i części nosa. Uśmiechnąłem się i podałem mu ową rzecz. Przez chwilę łączył fakty, po czym zostałem obdarowany jego szerokim uśmiechem. Chwilę później poczułem jego usta na moich. Maska, ta, którą nosił na dawnych sesjach, wypadła mu z rąk i potoczyła się z cichym szelestem po podłodze. Zanim przestałem całkowicie myśleć w moim umyśle wykreowała się jedna myśl. Nie ważne, jaki rodzaj piekła przez niego mnie dosięgnie, nie dbam o ilość zazdrosnych fanek i szum w mediach, ale nigdy w życiu nie oddałbym go nikomu. Za nic.
- To moje! – zrobił obrażoną minę, jak gdybym zagroził mu piłą mechaniczną za kradzież, po czym upolował drugą słodkość. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową i wróciłem do delektowania się ciastem. Wystarczyło „przypadkowo” odwrócić się w inną stronę, a z niewinną miną przygarnął sobie moją czekoladę.
- Dzieciak. – parsknąłem, gdy ubrudził się nią. Wyciągnąłem serwetkę i mimo protestów zacząłem czyścić jego usta. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Zanim go odebrałem zauważyłem, że było to połączenie zza granicy. Po chwili zaskoczenia przypomniałem sobie o ważnym telefonie, na który czekałem. Policjant podał mi wynik rozprawy dotyczącej ostatniego incydentu. Informowano nas w ten sposób tylko dlatego, że w szybkim tempie ewakuowaliśmy się z powrotem do Korei, a manager nie zezwolił na ponowne ściąganie Zelo w roli świadka. Z jego słów dowiedziałem się o innych przestępstwach i nadużyciach w wykonaniu tamtej trójki mężczyzn włącznie z ofiarami śmiertelnymi. Sprawcy zostali osadzeni w więzieniu na dożywocie, chociaż ja z chęcią głosowałbym za karą śmierci. Ot tak, dla większej zabawy. Tak, jak oni bawili się innymi ludźmi. Rozłączyłem się i ledwo zdążyłem się uchylić przed serwetką, którą wycelował we mnie Jelly. W tamtym momencie siedział i śmiał się ze mnie. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, ale i tak musiałem przekazać mu nowe wiadomości. A zdawało się, że było tak pięknie.
- Twoi oprawcy zostali ukarani. Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek jeszcze ich spotkał. – „a przynajmniej ja nie pozwolę ci ich spotkać” dodałem w myślach. Wiedziałem, że to i tak nie pomoże mu zapomnieć. Cała radość z niego uszła i mimowolnie poczułem się winny. Spełniłem swój obowiązek, ale pociągnęło to za sobą jego samopoczucie. Tak nienawidziłem, gdy milczał.
- Mów do mnie. – wyrwało mi się cicho, niezbyt świadomie. Widziałem, jak się wzdrygnął, a po chwili spojrzał na mnie pytająco.
- Lubię, jak do mnie mówisz. – obserwowałem go intensywnie, wciąż ciągnąc ten swoisty rodzaj gry. Nie odpowiedział mi. Odebrałem od niego swój portfel i niezbyt przytomnie zapłaciłem rachunek. W tej chwili ciasto, które zjadłem, nie wydawało się już takie słodkie. Wyszliśmy w milczeniu, zachowując się trochę jak dwie obce sobie osoby. A przecież tak nie było. Poczułem się źle z tego powodu – to bolało.
Po kilku minutach marszu i wewnętrznego dialogu ze swoim mózgiem przegrałem walkę z samym sobą. Wyciągnąłem rękę i przygarnąłem go do siebie, oszukując siebie, że to potrwa tylko kilka sekund. Wydawał się zaskoczony, ale z zadowoleniem przyjął taki obrót sytuacji. W tym momencie nie obchodziła mnie prasa ani opinia innych – moglibyśmy się znaleźć wśród setek aparatów, a ja bym go nie puścił. Prawdopodobnie media zrobiłyby z naszego związku tandetną, miłosną historię, a Kim zatłukłby mnie za kompromitację na zdjęciach. Czasem nie wiadomo, kto jest liderem tego całego burdelu – na pewno nie ja. Posiadam jedynie siłę przebicia i uspokojenia tych dzieci na tyle, aby ustawić się do sesji i nagrywać nowe utwory. Co, nawiasem mówiąc, zbliżało się do nas nieubłagalnie. Nie chciałem chwilowo martwić Zelo pracą, ale i tak będzie trzeba wziąć się do roboty. Kiedy? Niestety jak najszybciej.
Moment później znudził mu się marsz i oświadczył, że wypróbuje nową deskorolkę. Przyjąłem to na spokojnie – wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie.
- Tylko się nie zabij. – mruknąłem za nabierającym prędkości chłopakiem. Przyspieszyłem kroku nie chcąc zostać w tyle. Zaledwie moment później z zamyślenia wyrwał mnie huk i lekki stukot spadającej na twarde podłoże deskorolki. Spojrzałem na miejsce pochodzenia dźwięku i zamarłem. Na dole schodów leżał Zelo. To, że jeszcze nie wstał, nie wróżyło zbyt dobrze. Zbiegłem w dół pokonując po kilka schodków jednocześnie. Ukucnąłem i szturchnąłem go lekko, po czym odpowiedział mi jęk bólu. Powoli usiadł, mrugając w dezorientacji oczami. Wyglądało na to, że jego deskorolka straciła stabilność na schodach, a on z całą prędkością uderzył w beton. Z przerażeniem zauważyłem krew na jego twarzy, ale po chwili okazało się, że pochodzi z płytkich zadrapań. Po tym mogłem westchnąć z ulgą – nie wyglądało, żeby coś więcej zostało uszkodzone.
- Jelly, ty łamago. – zwróciłem się do niego, pomagając mu wstać z ziemi i otrzepując jego ciuchy. Wydawał się lekko oszołomiony i wciąż krzywił się z bólu.
- Bangie, to boli. – wyszeptał, a gdy zauważył, że ludzie dookoła nas przyglądają mu się z niepokojem, schował twarz w mojej kurtce. Lekko poklepałem go po głowie, co było jednoznacznym sygnałem dla gapiów. Moment później otaczał nas neutralny tłum.
- W porządku, zejdzie za kilka dni. – teraz, gdy byłem pewien, że nic mu się nie stało, strasznie chciało mi się śmiać z tej sytuacji. Oto jak Zelo, mistrz deskorolki naszego bandu, zaliczył prawdziwy lot ze schodów. Chyba powinien zostać mianowany też głównym lotnikiem.
- Jak ja mam się tak pokazać?! Jutro spotykamy się z managerem! – lekko spanikowany obserwował, jak zbieram jego deskorolkę. Fakt faktem, ale miał trochę racji.
- Coś się wymyśli. – mruknąłem chwytając go za rękę i prowadząc w stronę naszego mieszkania. Otworzyłem drzwi i przepuściłem go w progu. Wchodził do środka ze smutną miną. Cóż, może dla mnie to nie był koniec świata, ale dla jego wyglądu przy spotkaniach z fanami owszem. Skierował się do łazienki, gdzie zaczął zmywać krew z twarzy. Ja w tym czasie zacząłem grzebać w szafie szukając konkretnej rzeczy. Niezbyt mu ona pomoże, ale zminimalizuje jego dyskomfort, zanim jego twarz nie wróci do normalnego wyglądu. Gdy już ją znalazłem skierowałem się do salonu, gdzie Jelly z ponurą miną wycierał twarz. Obtarcia były widoczne głównie na szczęce i części nosa. Uśmiechnąłem się i podałem mu ową rzecz. Przez chwilę łączył fakty, po czym zostałem obdarowany jego szerokim uśmiechem. Chwilę później poczułem jego usta na moich. Maska, ta, którą nosił na dawnych sesjach, wypadła mu z rąk i potoczyła się z cichym szelestem po podłodze. Zanim przestałem całkowicie myśleć w moim umyśle wykreowała się jedna myśl. Nie ważne, jaki rodzaj piekła przez niego mnie dosięgnie, nie dbam o ilość zazdrosnych fanek i szum w mediach, ale nigdy w życiu nie oddałbym go nikomu. Za nic.
CUDOWNE <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę, brak mi słów. Świetny styl pisania, fabuła...chce się czytać więcej i więcej.
Okej, wreszcie mam chwilę, żeby walnąć ci jakiś komentarz. W końcu od niedawna wchodzę tutaj dość często, czasem codziennie, więc wypadałoby :D
OdpowiedzUsuńKocham paring BangLo, a ty pięęęknie go przedstawiasz. Niestety mało jest polskich ficków o nich albo mi się wydaje, ale twoje w sumie wynagradzają ten fakt.
Na początek chciałam się przyczepić tylko do elementu Serii Herbacianej, a mianowicie gwałt Zelo. Lubię ten motyw, ale jak na mój gust maknae stanowczo za szybko do siebie doszedł. To znaczy, brakowało mi jakiegoś dłuższego wywodu o jego zachowaniu i przeżyciach po tym czy coś, no ale da się przeżyć, zważając na resztę. Teraz mogę słodzić, bo jestem ogólnie zachwycona. Swobodnie się czyta, pomysły też masz fajne, zdążyłam już polubić twój styl pisania - oby tak dalej.
Życzę weny i pozdrawiam ^^
Aww, dziękuję za komentarz ^^ Co do Herbacianki - bodajże pod Gorzkim cukrem przedstawiałam, dlaczego tak szybko poleciała akcja. No i ja wiem, że tak być nie powinno, ale w tym czasie miałam naprawdę dość tego tekstu (tia, to mnie i tak nie usprawiedliwia XD) i nie chciałam ciągnąć. No ale po skończeniu serii na pewno zrobię remake i wepchnę tu i ówdzie uzupełnienie w postaci rozdziałów, więc nie martw się, trauma będzie~
UsuńO tuż to Bang nie odda ZELO !!!
OdpowiedzUsuń;) jakoś dzisiaj nie mam pomysłu na dłuższe komentarze
poprzednicy zrobili to za mnie, ją tylko dodam od siebie że bardzo mi się podobał.