wtorek, 9 października 2012

4. Słowa niewypowiedziane łzami mojej duszy


Autor: Oresammie
Beta: Karou <3
Dedykacja: Dla C. - mimo tego, że Twoje dręczenie mnie przez 2 miesiące nic nie dało >D Przepraszam, postaram się pisać więcej </3

Obudziła mnie cisza. A raczej coś, czego nie słyszałem. Wciąż z zamkniętymi oczami przewróciłem się na drugą stronę i położyłem rękę tam, gdzie leżał Zelo. A raczej – gdzie powinien leżeć. Gwałtownie otworzyłem oczy i spojrzałem na puste miejsce. Pościel była zimna, więc nie było go tu już od jakiegoś czasu. Tknięty złym przeczuciem odrzuciłem kołdrę i wstałem z łóżka. Przechodząc bosymi stopami po lodowatych kafelkach zadrżałem z zimna. Na dworze nie mogło być więcej jak 6 stopni. Wchodząc do salonu zauważyłem, że balkonowe drzwi były otwarte na całą szerokość. Zimny wiatr wdzierał się do mieszkania i wyciągał całe ciepło. Ustałem w progu i przyjrzałem się mojej zgubie. Opierał się o balustradę, wciąż ubrany w bokserki i moją przydużą koszulkę. Jego ramiona nieznacznie drżały. Westchnąłem bezgłośnie i przekroczyłem próg, krzywiąc się na kontakt z lodowatym powietrzem. Na dworze było cholernie zimno. Co za idiota. Podszedłem od tyłu, po czym objąłem go i przytuliłem się do wyziębionego ciała. Skulił się lekko.
- Wracaj do łóżka, Jelly. – Zamruczałem cicho, zerkając ponad jego ramieniem. Słabe światło księżyca delikatnie oświetlało jego twarz. Beznamiętnie wpatrywał się w nieznany mi punkt. Poczułem się jak w jakimś kiepskim romansie. Szturchnąłem go nieznacznie, co wyrwało go z letargu. Widać było, że dopiero do niego dotarło, jak zimno jest na zewnątrz. W jednym momencie zaczął mocno drżeć i przywarł do mnie. Ponownie westchnąłem i zabrałem go do domu.
- Idź do kuchni – poradziłem mu, gdy walczyłem z zamknięciem balkonowych drzwi. Jak zwykle się przycinały i po kopnięciu w nie uderzyły o framugę z hukiem. Zadowolony miałem skierować się do drugiego pomieszczenia, gdy dotarło do mnie, że uderzyłem w szybę bosą nogą. Sycząc przekleństwa pokuśtykałem powoli do kuchni. Jelly siedział już na krześle wciąż drżąc.
- Przepraszam... – dobiegł do mnie jego cichy szept.
- Za co?
- Martwiłeś się o mnie...
Spojrzałem na niego łagodniej. Widać było, że coś go trapiło i nie chciał o tym mówić, ale postanowiłem nie naciskać. Kilka minut później patrzył na mnie ze zdziwieniem, gdy stawiałem przed nim kubek z kakao. Parsknąłem cicho na widok jego miny.
- Było ci zimno. Nie popieram obżerania się słodyczami po nocy, ale gdy Moon zapyta, zawsze możesz zwalić na mnie – raczej nie dosięgnie, żeby mnie walnąć za to.
Przez chwilę panowała cisza, po czym zaczął się śmiać. Wciąż uśmiechał się do mnie, gdy pił ciepły napój.
Kilkanaście minut później, już w łóżku, wsłuchiwałem się w jego spokojny oddech. Czasem bycie paranoikiem się opłaca – dzięki temu wciąż oddycha. I jest tutaj. Nie wybaczyłbym sobie, gdybyśmy już go nie znaleźli. Nigdy.
Ta cisza i te niewypowiedziane słowa oraz myśli bolą tak bardzo, że żadne lekarstwo nie podziałałoby na to cierpienie. Oprócz tego, które mam przy sobie. Zasypiam, z ulgą słysząc każde wciągnięcie powietrza.

Od powrotu do Korei minęły dwa dni. Obserwowałem Zelo, jednak jego zachowanie nie zmieniło się zbytnio. Na wywiadzie zachowywał się normalnie. Mieliśmy nieco problemów z powodu odwołanego koncertu, ale widziałem po minach reszty, że obchodzi ich to tyle, co i mnie – czyli wcale. Dzisiaj ostatecznie miała się zakończyć rozprawa dotycząca nadużycia seksualnego na Zelo. Czekałem jedynie na telefon.
Zmiany były niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Jednak to ja znałem go zbyt dobrze i wyczuwałem każdą różnicę. Nie wychodził nigdzie sam, wręcz szukał mojego towarzystwa. Nie sądzę, żeby inni to zauważyli, wcześniej także był praktycznie nierozłączny ze mną. Z tego powodu nawet zrezygnował z jazdy na deskorolce i wolał przejść się ze mną do studia. Było mi to na rękę, ponieważ nie znosiłem, gdy tłum fanek okrążał go na ulicy. Zawsze stawały zbyt blisko, aby go dotknąć lub chociaż musnąć jakąś jego część. Uśmiechałem się do nich, w głębi duszy życząc im rychłej śmierci. Zazdrość? Nie, to nie dla mnie. To nie tak, że nie lubiłem jego fanek. Po prostu nie pozwolę im dotykać mojego Zelo.
Wczorajszego wieczoru robiłem pranie. Tak, nawet idole nastolatek wykonują takie prozaiczne czynności. Plamy krwi na materiałach przypomniały mi o ranach. Z niewyraźną miną skierowałem się do chłopaka, który spokojnie oglądał telewizję. Na mój widok uśmiechnął się, ale po zobaczeniu trzymanej przeze mnie rzeczy skierował swój wzrok w podłogę. Westchnąłem i usiadłem przy nim, wcześniej odrzucając zakrwawiony ręcznik w stronę łazienki. Złapałem go za nadgarstek i zauważyłem, że spiął się lekko.
- Boli? – mruknąłem cicho, uważnie obserwując mimikę jego twarzy. W milczeniu przytaknął. Delikatnie podwinąłem rękaw jego bluzy i zamarłem na widok świeżej, bordowej plamy na bandażach. Siląc się na spokój rozerwałem supeł i zacząłem szybko odwijać materiał. Warstwa była gruba, ale mokra od krwi. Po zdjęciu jej ukazały mi się świeże rany; kilka kropel spadło na podłogę.
- Ty... – zacząłem, gotowy zrobić mu awanturę wszechczasów, gdy zauważyłem, że się skulił. – Dlaczego nie powiedziałeś? – zapytałem już łagodniej. Gdy podniósł na mnie zrozpaczony wzrok poczułem się winny i zacząłem wściekać się na siebie, bo to ja go nie dopilnowałem. Wahał się przez chwilę, ale odezwał się do mnie cichym głosem.
- Nie chciałem cię martwić.
- To nie jest powód do ukrywania tego.
- Bang, ja nie chciałem, proszę, nie bądź zły! – zwrócił te swoje duże, ciemne oczy na mnie, co kompletnie wytrąciło ze mnie całą wściekłość.
- Nie jestem zły na ciebie. Jestem wściekły na siebie. Nie powinienem do tego dopuścić.
- Przepraszam... – głos mu niebezpiecznie zadrżał. Cholera. Policzyłem w myślach do trzech, żeby się uspokoić i objąłem go. Odruchowo oddał mój gest, lekko się trzęsąc. Usłyszałem cichy szloch. Delikatnie przysunąłem go do siebie i przeniosłem na kolana. Mimo swojego wieku Jelly często zachowywał się jak małe dziecko i tylko tak można było z nim postępować. Nie chciałem sprawiać mu więcej bólu.
- W porządku, już w porządku. – zamruczałem, wplatając palce w jasne włosy. Słyszałem, jak jego oddech się powoli uspokaja. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie, bo nie wybaczyłbym sobie tego. Zsunąłem go z siebie i trzymając za przedramię pociągnąłem za sobą do łazienki. Tam przeciąłem drugi bandaż i włożyłem jego nadgarstki pod ciepłą wodę. Zasyczał cicho, ale po chwili już nie krzywił się z bólu, a krew zmieszana z wodą spływała w dół umywalki.
- Trzymaj tak. – nakazałem mu i otworzyłem szafkę nad zlewem w poszukiwaniu czystych bandaży.
- Bang... – dobiegł mnie cichy głos Zelo – bo ja odniosłem wrażenie... – nareszcie mam te cholerne opatrunki! Ze zwycięską miną odwróciłem się do niego, gdy dotarła do mnie ostatnia część jego wypowiedzi - ...że ty mnie nie chcesz.
Przez chwilę nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, po czym zrobiłem zirytowaną minę.
- Jelly, masz wszystko dobrze z głową?
- Co?! – przyglądał mi się z niedowierzaniem i oburzeniem.
- Bo ja odniosłem wrażenie, że ucierpiała twoja inteligencja.
- Ale... Bang!
- Powiedz mi – zerknąłem na wodę i zauważyłem, że krew przestała płynąć – skąd wyciągnąłeś taki wniosek?
- Odkąd wróciłem... Ty nigdy... Proszę, nie każ mi tego mówić! – wydawał się interesująco zażenowany. Z zaciekawieniem zauważyłem, że się zarumienił.
- Bangie, dlaczego się ze mną nie prześpisz? - wypalił nagle spuszczając wzrok.
- Co noc śpię z tobą. - zauważyłem złośliwie, zajęty zakręcaniem wody. Zelo wyglądał, jak by walczył ze sobą.
- Och, no wiesz!
- Nie, nie wiem. - miałem ochotę się z nim podroczyć, byłem ciekawy, jak daleko się posunie. Po dłuższej chwili milczenia z trudem wykrztusił.
- Bang Yong Guk, jesteśmy parą, dlaczego nie uprawiamy seksu?
Na tą szczerość wybuchnąłem śmiechem. Nawet jego obrażona mina nie powstrzymała mnie od śmiania się. Z wesołością wylałem wodę utlenioną na jego rany i nie zwracając szczególnej uwagi na jego syk bólu zacząłem opatrywać jego rany i obwijać nadgarstki świeżym bandażem. Po zawiązaniu wciąż rozbawiony spojrzałem na obrażonego Zelo i przyciągnąłem go do siebie. Zaskoczony stracił równowagę i całym ciężarem wpadł na mnie. Zbliżyłem swoją twarz do niego i ze złośliwym uśmiechem udzieliłem mu odpowiedzi.
- Choi Jun Hong – gwałtownie wciągnął powietrze, żeby mnie ochrzanić za nazywanie go tak, ale nie pozwoliłem mu dojść do słowa – jeśli uważasz, że nasz związek powinien opierać się na seksie, to osobiście wepchnę ci tą wodę utlenioną w mało komfortowe miejsce. – zaczerwienił się bardziej pod wpływem moich słów - Oraz nie wiem, czy pamiętasz, ale twoja tylnia część ciała jest w opłakanym stanie. Ściągaj spodnie!
- ŻE CO?!
Spojrzałem na niego jak na kretyna.
- Jeśli sam nie chcesz o siebie dbać, to ja to zrobię za ciebie.
- Bang! BANG! Chyba nie mówisz poważnie?! - z paniką wyrwał się z mojego uchwytu i uciekł do pokoju. Zaśmiałem się cicho do siebie i zabrałem się za sprzątanie tego bałaganu. Kilka minut później po walce z pralką i wyrzuceniu moich ciuchów, które zetknęły się z krwią chłopaka, wpadłem na zawstydzonego Zelo. Z zaciekawieniem oparłem się o framugę i obserwowałem go.
- Ja... – zaczął niepewnie. – Wcale tak nie myślę! Znaczy... W ciągu tych dwóch dni nie pocałowałeś mnie ani razu! – to ostatnie zabrzmiało jak zarzut i tylko siła woli powstrzymała mnie od opętańczego śmiechu. Bez słowa zbliżyłem się do niego i delikatnie go pocałowałem. Cichy pomruk z jego strony wyraził aprobatę. Oderwałem się od niego i uśmiechnąłem się szeroko.
- Usatysfakcjonowany? – zapytałem z nutą rozbawienia. Bezgłośnie pokiwał głową i przypatrzył się mi z niemalże uwielbieniem. Zaczynało mi się to podobać, jednak nie miałem czasu na złośliwe gry.
- Posłuchaj mnie, Jelly. Przepraszam, że nie zajmowałem się tobą w ostatnich dniach. Widziałeś, że miałem sporo roboty związanej z wyjazdem, koncertem i działalnością zespołu – przerwałem, z niesmakiem wspominając kłótnię z managerem o odwołany występ. – Jeśli chodzi o wcześniejszy temat – cholera, on ma tak niewinne spojrzenie, że czułbym się jak przestępca, gdybym je zniszczył – wiesz, że nie na tym polega związek.
Jego spojrzenie zmieniło się na bardziej skupione, w tym momencie słuchał mnie z uwagą. Z żalem odczułem, że nie powinno mu tak jeszcze zależeć na tego typu relacjach. Zdaje się, że go trochę zdeprawowałem...
- Nie chcę, żebyś ze względu na mnie podejmował błędne decyzje. Zastanów się, komu tak naprawdę ufasz. Decyzja ma pochodzić od ciebie, a nie z poświęcenia dla drugiej osoby. – Westchnąłem ciężko, lekko przytłoczony tym, co chciałem mu przekazać – Weź sobie do serca moje słowa i przyjdź do mnie, gdy już będziesz znał odpowiedzi na wszystko, co ci przedstawiłem.
Nigdy nie wiedziałem, że umiem wygłaszać takie przemowy. Może powinienem zostać psychologiem? A raczej na pewno, bo ten obok mnie jest ciężkim przypadkiem skrzywienia psychicznego. Bo jak inaczej mam wytłumaczyć takie zachowanie osoby, która została zgwałcona? Gdzieś w myślach, słaby głos mówił mi coś o zaufaniu, ale nie dawałem się mu ponieść – miałoby to fatalne konsekwencje dla nas obu. Zostawiłem go wciąż tkwiącego w bezruchu i ruszyłem do lodówki. Ktoś musi dbać, żebyśmy nie umarli z głodu i nie, nie jest to Zelo. Smażąc kurczaka z warzywami dopiero zauważyłem, że Jelly wrócił do świata żywych.
- CZYLI SIĘ ZGODZIŁEŚ!
Pokręciłem z politowaniem głową, a po chwili poczułem, jak obejmuje mnie znajomy zapach lawendy. Zauważyłem rozczochrany łeb pod swoim ramieniem i rękę zbliżającą się do patelni. Zdzieliłem go pałeczkami po palcach i dostałem w zamian oburzone prychnięcie, po czym się wycofał.
- Gdzie mi tu?! - zerknąłem na niego kątem oka. Uśmiechał się złośliwie, wyraźnie namyślając się nad odpowiedzią.
- Wiesz co, Bang?
- Hm?
- Jak kocha, to żywi!
Zrobiłem głupią minę i odwróciłem się w jego stronę, żeby zobaczyć, jak właśnie ze śmiechem znika w drzwiach. Z tego wszystkiego najgorsza była jedna myśl.
Skubaniec miał rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz