wtorek, 9 października 2012
1. Nigdy nie doceniamy czegoś, zanim tego nie stracimy
Autor: Oresammie
Beta: Karou
Notka od autora: Zmieniłam układ ff, jak ktoś się pogniewał, to przepraszam :<
Dedykacja: Dla C. - bo za długo żyła tylko wspomnieniem, że napiszę jej to.
Dzień przed planowanym koncertem w jednym z europejskich krajów. Siedziałem i spokojnie jadłem śniadanie, które nam zamówiono. Na stole leżało anglojęzyczne wydanie tutejszej gazety, które czytałem w czasie jedzenia. Wybiegłeś z sypialni już w pełni ubrany, zwycięsko dzierżąc pod pachą swoją deskorolkę i próbując ubrać buty jedną ręką jednocześnie poinformowałeś mnie, że zjesz w drodze do studia. Podniosłem głowę z nad talerza, żeby zaobserwować, jak niemalże się przewracasz próbując utrzymać adidasa i swój pojazd jednocześnie.
- Pamiętasz, że masz być punktualnie? – zapytałem, z rozbawieniem szacując, kiedy twój tyłek spotka się z podłogą.
- Mhh... – odmruknąłeś poprzez zawieszkę od telefonu, który zdołałeś utrzymać w zębach. Po chwili ze zwycięskim bełkotem nałożyłeś obydwa buty i wyjąłeś urządzenie z ust. – Będę, nie marudź. Miłej drogi piechotą! – i już cię nie było. Doprawdy, czasem zachowujesz się jak małe dziecko. Skończyłem swoje śniadanie, zdążyłem umyć naczynia i patrząc na zegarek zauważyłem, że pozostało mi około godziny. Dzisiejszego dnia planowaliśmy próbę przed koncertem – chciałem się upewnić, że wszystko pójdzie jak najlepiej. Skierowałem się do sypiali i wybrałem luźniejsze ciuchy, żeby wygodniej się w nich poruszać. Fani chyba nie zdają sobie sprawy, jak uciskające mogą być te dopasowane spodnie. Koszmar. Piętnaście minut później do moich drzwi zapukali HimChan i YoungJae. Mieliśmy razem wybrać się do studia.
- Gdzie masz żyrafkę? – dobiegł do mnie pytający głos Yoo.
- Wybiegł z pół godziny temu twierdząc, że zje na mieście. I życzył nam miłego spaceru na NOGACH. Wyobrażacie sobie? – odpowiedziałem z ironią, jednocześnie zarzucając na siebie kurtkę. Mimo wiosny pogoda nie grzeszyła ciepłem. Zgarnąłem swój komplet kluczy i wypychając protestujących przyjaciół za próg zamknąłem drzwi nogą. „Coś mi się udziela od tej małej cholery” pomyślałem, gdy przekręcałem klucz w zamku.
- Więc Zelo wybrał się na samotną przejażdżkę w nieznajomym mieście? – zapytał mnie Kim uśmiechając się złośliwie – Chyba zapomniał o tłumach fanów, które gotowe są go rozszarpać tylko po to, żeby mieć kawałek jego bluzki.
Śmiech naszej trójki odbił się od ścian hotelowego korytarza. Na czas koncertu pomieszkiwaliśmy w hotelach. Dobrze, że reszta zespołu nie wie, ile wysiłku i siły perswazji kosztowało mnie załatwienie dla naszej dwójki apartamentu z małżeńskim łóżkiem. Oczywiście tak, żeby oni nie wiedzieli, że jesteśmy w posiadaniu takiego mebla. Pozostałych rozlokowano w apartamentach z oddzielnymi łóżkami. I tak HimChan skończył w pokoju z YoungJae (za co dziękował wszystkim siłom nadprzyrodzonym skacząc pół godziny po łóżku), a biedny JongUp został przydzielony do DaeHyun’a. Z tego, co mi wiadomo, to oboje byli nieszczęśliwi z tej sytuacji. Może dlatego, że żaden z nich nie umie gotować? Lub przez to, że Dae filmuje wszystkie wpadki członków zespołu i publikuje je na swoim twitterze? Będąc na miejscu Cheetosa chyba zamontowałbym sobie lustra weneckie naokoło łóżka. Tak dla własnego poczucia bezpieczeństwa.
Zmierzając do hotelowych drzwi zdążyłem się dowiedzieć, że ta dwójka wyszła chwilę przed nami – doprawdy, taka z nas zgrana grupa, że nie potrafimy dotrzeć do studia razem. W sumie to dobrze, bo HimChan i Zelo chyba by się zabili po drodze, Yoo i Moon próbowaliby ich rozdzielić, a Dae miałby kolejny filmik do swojej kolekcji, na którym stoję z miną o charakterze „z jakimi kretynami przyszło mi pracować?”. Fatalny ze mnie lider, prawda? Ale biorąc pod uwagę wysiłek, który musiałbym włożyć w rozdzielenie całej czwórki, to wolę popatrzeć jak się zabijają, a Hyun kręci cały ten cyrk.
- Myślisz, że jak długo Cheetos wytrzyma z naszym panem ja-to-wszystko-mam-na-taśmie? – widocznie YoungJae myślał tym samym torem, co ja.
- Szacuję... Do jutrzejszego ranka. – zrobiłem sugestywny gest śmierci, wojny domowej i kolejnego rachunku pokrywającego szkody w hotelu. Kim parsknął i ze swoją radosną prędkością zaczął nadawać.
- Niby dlaczego tak długo? Wiesz, oni są jak dzieci! Jeden sprowokuje drugiego i zaraz będą rzucać się lampami, poduszkami i łóżkami! Trzeba ich nagrać i wysłać do tego programu „Podobno ludzie są inteligentni” – zgarnęlibyśmy za to sporo pieniędzy! W sam raz na odkupienie bałaganu, a oni mogliby się poszczycić tytułem sławnego człowieka! – czasem podejrzewam, że gdyby nie próbowali się zabić z Zelo, to z łatwością podbiliby cały świat. Żelki, widzę żelki wszędzie. Co za straszna wizja.
- Chan, jak możesz tak mówić, przecież to grzeczne dzieci!
- Jae, ty w to wierzysz?! Ciebie też nagram, zgarniemy więcej pieniędzy!
- Ty wredny, różowy...
- Więc dlaczego dajesz im tak dużo czasu? – przerwał mu Him, szczerząc się z miną kota, który dorwał się do śmietanki.
- To proste – dzisiaj będą zbyt wykończeni, żeby się zabić. – odmruknąłem, z satysfakcją obserwując, jak Yoo rzędnie mina.
- Bang! I ty mu wtórujesz?! Moon i Jung nigdy by się tak nie zachowali!
Kłótnia między Kim’em, a Young’iem trwała przez całą drogę do studia. Nie udzielałem się zbytnio, wiedząc, że mają z tego jakiś osobisty rodzaj przyjemności. Przez ten czas z ciekawością rozglądałem się po mijających nas ludziach i budynkach, które tu stały.
Wszystko wydawało się takie odmienne od naszej rodzinnej Korei. Jednak to nie skreślało Europy z listy miejsc, w których chciałbym być. Kilku staruszków spojrzało na nas z niesmakiem – cóż, może nie zachowywaliśmy się zbyt grzecznie, ponadto pozostała dwójka wciąż kłóciła się po koreańsku, jednak nie widziałem powodu, dla którego mielibyśmy być powodem oburzenia. Posłałem im przyjacielski uśmiech, co trochę sprostowało ich miny, ale nie zmieniło charakteru spojrzenia. Dziwni ludzie. Cóż, sam świata nie zawojuję. Będąc już pod studiem zaatakowała nas grupa fanów. Zatrzymaliśmy się jak wryci, a oni rzucili się na nas z piskiem.
- W nogi! – usłyszałem jeszcze krzyk HimChan’a, zanim chwycili mnie za ręce i pociągnęli sprintem w stronę tylnych drzwi.
- Nie wiedziałem, że to możliwe! – wykrzyknąłem w biegu.
- Niby co? – odpowiedział mi lekko zasapany głos Jae.
- Yoo, ty umiesz biegać! – odpowiedziałem mu próbując się śmiać i oddychać w biegu jednocześnie.
- Bang, ty kretynie! – oburzony próbował mnie walnąć, ale się potknął i prawie zaliczył spotkanie twarzy z betonem. Zawtórował mu śmiech Chan’a, zanim złapałem przyjaciela i uchroniłem go od bolesnego zapoznania się z ziemią.
- Nie gadaj tyle bo się dekoncentrujesz! – parsknąłem, ciągnąc go za ręce z Kim’em.
Dopadliśmy drzwi i momentalnie znaleźliśmy się za nimi zamykając je z hukiem. Opierając się o zimny metal słuchałem, jak fani dobijają się z drugiej strony, a nasze oddechy powoli zwalniały.
- Niehonorowa ucieczka lidera B.A.P przed grupą bezbronnych fanów – to będzie hit dnia.
Nasz głośny śmiech przerwał ciszę w korytarzu. Chwilę później z doskonałymi humorami zmierzaliśmy do naszej sali w studiu. Tam zastaliśmy Up’a siedzącego nad jakimś plikiem kartek z układami i Hyun’a, który słuchał muzyki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu – nie było Zelo.
- Gdzie Jelly? – zapytałem Moon’a.
- A to nie był z wami? – podniósł na mnie wzrok, widocznie zdziwiony.
- Wyszedł z pół godziny przede mną. Chciał tu dojechać na deskorolce, a przy okazji zjeść coś na mieście.
- Nie widzieliśmy go. Może zadzwoń? – Cheetos nie wydawał się tym zbytnio zaniepokojony.
Faktycznie, zostało jeszcze trochę czasu do próby, ale przecież on obiecał być punktualnie. Z westchnieniem sięgnąłem do kieszeni po swoją komórkę i wybrałem numer. Stanąłem koło okna, wpatrując się przez szybę na ludzi idących ulicą. Nie odbierał. Rozłączyłem się z westchnieniem. Niech no tylko się spóźni. Chwilę później rozmawiałem z ochroniarzami studia na temat fanów dookoła budynku. Tak, to zabawne i podnosi nasze morale, ale ten rodzaj wielbicieli, który gotowy jest nas rozszarpać, nie jest miło widziany. Obiecali, że wzmocnią swoją czujność i wyproszą takie grupy poza teren obiektu. Dziesięć minut po umówionym czasie Zelo dalej się nie zjawił. Zaczynałem być podejrzliwy, zwykle nie łamał danego mi słowa. Po kolejnym nieodebranym połączeniu postanowiłem, że zaczniemy bez niego. Jak przyjdzie, to chyba mu łeb urwiemy.
Zajęliśmy się wyćwiczonymi układami, ale morale wyraźnie spadły. Niekompletny zespół nie prezentował się dobrze. Wszyscy zaczęli się niepokoić, gdy po dwóch godzinach nie było śladu po naszym maknae. Zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię. Kolejna próba Warriora rozsypała się, gdy doszło do momentu jego solówki. Moon wtedy spojrzał na wszystkich i ze zrezygnowaniem oświadczył, że to nie ma sensu. Wracaliśmy do hotelu razem, tak, jakby to miało nas podnieść na duchu. Przynajmniej upierdliwi fani zostali usunięci spod studia. Ciche rozmowy przerywały naszą podróż, zupełny kontrast do porannej wędrówki. Widziałem, że HimChan próbował mnie zaczepić, ale zrezygnował, gdy zauważył, że kompletnie go nie słucham. Ja w tym czasie zastanawiałem się nad możliwościami, gdzie mógł trafić Jelly. Nie przedstawiało się to zbyt wesoło. Chociaż... Mógł pomylić drogę. Albo się zasiedzieć. Często tracił poczucie czasu, gdy zobaczył coś, co go zainteresowało. Jednak to nie tłumaczyło, dlaczego nie odbierał telefonu. W hotelu rozeszliśmy się do swoich kwater, odchodząc samotnie czułem na swoich plecach współczujące spojrzenia Kim’a i Yoo. Nic wielkiego, po prostu nie było Zelo. Przecież nie jestem od niego uzależniony.
- Prawda..? – zapytałem cicho sam siebie wchodząc do pustego apartamentu. Nic nie zmieniło się od rana, co wskazywało, że nie było go tutaj. Ponownie wybrałem jego numer i przytrzymując telefon na ramieniu zacząłem zdejmować buty. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Siódmy. Jedenasty. Wciąż ta cisza. Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na szafkę. Przejechał po niej z szuraniem, a jego ekranik zgasł. Co się z nim, do cholery, działo?
Czas jakby zwolnił. Jak przez mgłę pamiętałem, że później się przebrałem w coś luźnego. Siedziałem z zamyśleniem patrząc w telewizor, a dźwięki dochodzące z niego nie dochodziły do mnie. Gdy przywieziono mi obiad zjadłem go obojętny na zapachy i smak. Chyba pięćdziesiąty raz spojrzałem na milczący telefon i westchnąłem.
- Nie bądź paranoikiem. Wróci, a ty go pewnie zamordujesz – burknąłem do siebie pocierając okolice oczu. Ta sytuacja coraz mniej mi się podobała. Nie przyzwyczaiłem się do panującej tu ciszy – owszem, zdarzało się, że wyrzucałem Zelo z domu, ale wracał po godzinie czy dwóch. To było niepokojące. Moje przemyślenia przerwało ciche pukanie do drzwi.
Błyskawicznie znalazłem się przy nich. Zaraz. On by nie zapukał. Tylko wszedł do środka razem z drzwiami. Otworzyłem z ponurą miną, żeby napotkać YoungJae. Wyglądał na tak samo przygnębionego jak ja. Odsunąłem się wpuszczając go bez słowa. Rozsiadł się na fotelu podkulając nogi do siebie. Znam ten gest aż za dobrze.
- To niemożliwe. – Jego cichy głos przerwał ciszę.
- Hmm? – mruknąłem niewyraźnie wyrywając się z otępienia.
- Zelo tak po prostu nie mógł zniknąć. Nawet, jeśli wychodził, to nie na tak długo. I nie spóźniał się na próby. – Spojrzał mi w oczy z lekkim strachem. – ZAWSZE odbierał telefony od ciebie. Bang, coś jest nie tak.
Westchnąłem, w duchu przyznając mu rację. Chyba oboje nie chcieliśmy dopuścić do siebie tej myśli. Że mogło się coś stać.
Chwilę później ubrani w kurtki zmierzaliśmy ulicą. Yoo zaproponował, żeby go poszukać, bo pewnie później pójdę samotnie i będą musieli martwić się także o mnie. Cóż, miał trochę racji.
Rozglądaliśmy się po mniejszych uliczkach w nadziei, że zobaczymy tam blondyna. Jae zaczął pytać ludzi posługując się zdjęciem Zelo w moim telefonie. Wszyscy, których spotkaliśmy, kręcili przecząco głowami. Usiedliśmy w jednej z kawiarenek, gdzie w zasadzie poddaliśmy się niemej rozpaczy. Dźgnąłem łyżeczką piankę pływającą w mojej czekoladzie i spojrzałem ponuro na milczący telefon.
- Zadzwoń. – wzdrygnąłem się, gdy Yoo niespodziewanie się odezwał. – Widzę, że się martwisz. No dalej.
Z tym samym ponurym spojrzeniem oddaliłem się od stolika i stanąłem przy oknie. Niemal automatycznie wybrałem numer i czekałem na sygnał połączenia. „No dalej, Jelly.” W myślach błagałem, żeby tym razem odebrał. Piąty sygnał. Dziewiąty. Jedenasty.
- Cholera jasna! – zszokowani ludzie obok mnie podskoczyli. Nie dbam o to. Z morderczą miną wróciłem do naszego stolika i rzuciłem telefon na blat. Young wyglądał, jak by nie wiedział, czy ma na mnie spojrzeć ze współczuciem, czy się roześmiać. Faktycznie, terroryzuję to miasto. Wróciłem do dźgania pianek, żeby czymś się zająć. Dzisiaj nawet cukier był gorzki. Gdy rozpuściły się całkowicie w czekoladzie przyjaciel zabrał mi kubek.
- Wystarczy. Chodź, wracamy do hotelu.
Obserwowałem, jak płaci za nasze napoje. Zgarnąłem swój telefon ze stolika i wyszliśmy. Włożyłem ręce do kieszeni i z wzrokiem wbitym w chodnik podążałem za Jae. Może miał rację? Ale przecież ja nie mogę się martwić. Nie o...o czym ja pieprzę, oczywiście, że się martwię. Jak miałbym tego nie robić? Na dworze już się ściemnia, a jego ani śladu. Mam nadzieję, że wrócił do hotelu. Znowu zmierzając samotnie do swojego, naszego, apartamentu zostałem odprowadzony wzrokiem pełnym litości. Czy ja jestem jakimś małym, bezpańskim zwierzątkiem, o które trzeba się martwić?! Zatrzasnąłem drzwi i przekręciłem zamek. Idioci wszędzie.
Wyjąłem telefon i z nieodgadnionym wyrazem twarzy położyłem go na szafce koło łóżka. Spojrzałem za okno, gdzie już zdążyło się ściemnić. Światła miasta były wyraźnie widoczne. Powiedziałbym, że jest piękne. Gdyby to cholerne miasto nie pochłonęło mojego Zelo. Mojego... Chłopaka? Nigdy nie myślałem w tej kategorii. Zawsze był tylko mój. Chyba nie doceniałem tego, co miałem. Jeden dzień bez niego i wariuję. Zaśmiałem się cicho, bez wesołości w głosie. Z trudem oderwałem wzrok od okna i ze zmęczeniem spojrzałem na idealnie zaścielone łóżko. Chyba już czas się położyć. I nie, wcale nie brzmię, jakby samotne spanie było dla mnie bolesne. Naprawdę. W drodze do łazienki powoli rozbierałem się z ciuchów, zostawiając je tam, gdzie upadły. Nie obchodził mnie bałagan. Będąc już pod prysznicem pozwoliłem, żeby gorąca woda spłynęła po moim ciele. Woda skapywała z moich włosów odbijając się od dna z cichym hałasem. Oparłem się o lodowatą ścianę i zadrżałem od zimna. Pierwszy raz tak naprawdę dopuściłem do siebie myśl, że mogło się coś stać. Coś poważnego. Gorąco zmieszało się z wodą, zanim zauważyłem, że płaczę. Cholera. Dokończyłem szybko prysznic, próbując się opanować. Kierując się do sypialni przebrałem się w bokserki i z wciąż mokrymi włosami rzuciłem się na łóżko. Chwilę później pożałowałem tej decyzji. Lawenda, zapach lawendy. Zwykle, gdy Zelo tu jest, nie dostrzegam tego tak wyraźnie. Wystarczyła przerwa, a jego zapach mnie zaatakował. Dosłownie.
Nie spałem dobrze tej nocy. Przeszkadzało mi wszystko – zaczynając na pustym łóżku przesiąkniętym obecnością Zelo, a kończąc na ciszy w całym apartamencie. To było tak inne i nierealne, że nigdy bym nie pomyślał o tym, jak bardzo się od niego uzależniłem. Wstałem z samego rana z nieprzytomną miną i od razu spojrzałem na telefon. Żadnych wiadomości, niczego.
Westchnąłem zrezygnowany i ruszyłem do łazienki, żeby poddać się porannej toalecie. Wychodząc stamtąd już bardziej świadomy otaczającego mnie świata przypomniałem sobie o czymś i zamarłem. Dzisiaj jest dzień koncertu. Nie ma Zelo. Koncert. O cholera. Rzuciłem się na telefon i szybko wybrałem jego numer. Błagam, błagam, błagam. Już nawet nie chodzi o ten pieprzony koncert. Niech się znajdzie. Po pierwszym sygnale coś zgrzytnęło i odetchnąłem, myśląc, że odebrał. Chwilę później telefon uderzył z hukiem o podłogę.
- Wybrany abonament jest czasowo niedostępny, proszę, spróbuj później.
Komunikat ciągle dobiegał z telefonu, gdy stałem z szeroko otwartymi oczami. Ale... Jak? Jeszcze wczoraj był sygnał! Dlaczego? Co się stało z jego telefonem? W jednej chwili oprzytomniałem i zgarnąłem urządzenie z podłogi rozłączając się. Zarzuciłem na siebie pierwsze ciuchy, jakie wpadły mi w ręce i moment później wpadłem z hukiem do pokoju HimChan’a i YoungJae. Usłyszałem ciche przekleństwa i zobaczyłem, jak głębiej zakopują się pod kołdry. Z desperacją rzuciłem się na Kim’a i zwaliłem go z łóżka, po czym nie mniej brutalnie obudziłem Yoo.
- Wstawać do jasnej ciasnej! Mamy problem!
- Bang, ja wiem, że my mamy dzisiaj koncert, ale nie musiałeś nas tak... – Chan zaspany przecierał oczy, ale urwał swoją wypowiedź, gdy zobaczył moją minę. – Och. Nie o to chodzi?
- Guk, co się stało? Zelo nie wrócił? – bardziej przytomnie odezwał się Jae, gdy podnosił się z podłogi. Bez słowa wybrałem znany mi numer i podałem mu słuchawkę. Zobaczyłem, jak jego oczy rozszerzają się w zdumieniu, po czym podał telefon do Kim’a. Ten odsłuchał komunikat po czym się rozłączył. W pokoju zapadła cisza. Po chwili odezwał się tak, jakby sam nie wierzył, w to, co mówi.
- Trzeba odwołać koncert. I zawiadomić miejscową policję. – Jego głos zabrzmiał nienaturalnie. – Obudzę Up’a i Dae. Zadzwoń do menagera, Bang, proszę. – Oddał mi telefon z niewyraźną miną. Wymieniliśmy spojrzenia, wiedziałem, że w moim jest więcej rozpaczy, niż opanowania. Zostawiłem ich tam w ciszy i wróciłem do siebie.
Pół godziny później zebraliśmy się w pokoju Chan’a i Jae. JongUp rozsiadł się na łóżku Yoo z ponurą miną, on zaś siedział na podłodze. DaeHyun stał przy oknie i wpatrywał się w widok na dole, a Kim obserwował nas wszystkich. Ja za to chodziłem po pokoju i wydzierałem się do telefonu.
- Nie ma go! Po prostu nie ma! Tak, sprawdzaliśmy wszędzie! Jego telefon jest wyłączony, a wczoraj jeszcze był sygnał. – Wsłuchałem się w to, co ten idiota do mnie mówił. – CZYŚ TY OSZALAŁ?! NIE ZAGRAMY KONCERTU BEZ ZELO! A IDŹ W DIABŁY TY PACANIE! – rozłączyłem się gwałtownie i rzuciłem telefonem w stronę najbliższej ściany. HimChan spojrzał na mnie z dezaprobatą, gdy o centymetry minął jego głowę, odbił się od celu i spadł na łóżko. To nie moja wina, to wpływ naszego wkurzającego menadżera. A że mój przyjaciel umarłby śmiercią odtelefonową, to pretensje kierować nie do mnie.
- I co powiedział? – Jung oderwał się od okna, wyraźnie poddenerwowany. Posłałem wszystkim wściekłe spojrzenie.
- Kazał nam wystąpić. Bez niego. Bo stracą pieniądze i inne pierdoły. Co mnie obchodzą pieniądze, one nie zwrócą nam Zelo! – warknąłem wracając do chodzenia po pokoju. Zniecierpliwiony JongUp pociągnął mnie obok siebie na łóżko. Usiadłem z naburmuszoną miną.
- Guk, spokojnie. Ja też nie wierzę w tą historyjkę, że Jelly po prostu się zgubił. Uspokój się, wtedy pójdziemy to zgłosić. – Odezwał się do mnie spokojnym głosem. Odetchnąłem głęboko. Miał rację, trzeba było to zgłosić. Nawet, jeśli zarząd z góry tego nie popiera. Chrzanić ich, jak stracimy Zelo, to rozpadnie się cały zespół. Wstałem z łóżka, zabrałem swój nieszczęsny telefon i zarządziłem do wszystkich już spokojniej.
- Ubierajcie się, wychodzimy.
Zmierzaliśmy całą grupą w stronę miejscowego oddziału policji. Niektórzy na ulicy zdawali się nas rozpoznawać, ale nie próbowali podchodzić. Zobaczyłem, jak Kim przysuwa się do mnie i wciska mi coś w dłoń, po czym ją zamyka. Posłałem mu zdziwione spojrzenie, podniosłem rękę i otworzyłem palce. Truskawkowy cukierek, w tym jaskrawym, kolorowym papieru. Taki sam, jak na początku.
- Nie martw się. – dobiegł do mnie cichy szept HimChan’a – Znajdziemy go.
Poczułem... Wdzięczność? Zdawało się, że on wie, co między nami zaszło. I nie ma nic przeciwko. Spojrzałem na niego i lekko się uśmiechnąłem – odwzajemnił uśmiech. Czasem przyjaciele na zabój są potrzebni, choćby po to, żeby wcisnąć człowiekowi słodycze, gdy ten się martwi. Weszliśmy przez metalowe drzwi do dużego budynku i znaleźliśmy się w pomieszczeniu z wieloma biurkami. YoungJae grzecznie zaczepił przechodzącego obok nas człowieka i zapytał, gdzie możemy zgłosić zaginięcie. Po chwili skierowaliśmy się do pokazanego nam biurka i poznaliśmy jakiegoś młodego policjanta. Jako lider powinienem przedstawić całą sytuację, ale ze zdziwieniem zauważyłem, że zastąpili mnie JongUp i DaeHyun. Zamyślony obserwowałem resztę zespołu – Yoo delikatnie obskubujący krzesło ze smutną miną, Moon łamiącym głosem opowiadający, co się stało, Jung podający dodatkowe szczegóły. Kim, który siedział i z troską wpatrywał się w nas wszystkich. Może nie byliśmy zbyt zgrani ostatnio, ale lubiliśmy się. Poza tym... Tragedie jednoczą.
- Dobrze, proszę o zdjęcie zaginionego i kontakt do was. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. – Dobiegł mnie spokojny głos policjanta. Wszyscy rozejrzeli się z zaskoczeniem – nie pomyśleli o tym. Z westchnieniem wyjąłem portfel i wydobyłem z niego fotografię Zelo, którą udało mi się ostatnio mu zrobić, gdy jeździł na deskorolce udając małe dziecko. Miałem mu ją pokazać, ale ostatnio nie było na to czasu. Podałem mężczyźnie zdjęcie z neutralną miną i podyktowałem swój numer telefonu. Jeśli to miałoby im pomóc. Z grobowymi minami wracaliśmy do hotelu – darowaliśmy sobie jedzenie na mieście. Gdzieniegdzie rozwieszone były plakaty informujące o odwołaniu naszego występu.
Wchodząc do naszego apartamentu czułem się tak piekielnie zmęczony, a jeszcze nie minęła połowa dnia. Zdjąłem tylko buty i rzuciłem się na łóżko. Wciskając twarz w poduszkę powoli wdychałem jej zapach. Przewróciłem się na plecy i ułożyłem wygodnie. Zmęczenie po trudnej nocy dało się we znaki. Po chwili już spałem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
JEJKU jak mi szkoda biednego banga... Znikną jego kochany chlopaczna .....
OdpowiedzUsuńAż mi lezka w oku się pojawiła..... Gdzie ten zelo się zawieruszyl ? Bo na pewno nie zatracił się w czasie..
Muszę lecieć koniecznie do 2 części